Muszę ostrzec szanownych Czytelników, że artykuł zawiera z konieczności treści bardzo nieprzyzwoite, za co z góry przepraszam i proszę, żeby się na to przygotowali. Niestety, wymaga tego podjęty temat, a chociaż bardzo mi przykro, że o takich rzeczach przyszło mi pisać, to jednak nie mam wątpliwości, że w tej sprawie „Rycerz Niepokalanej” powinien głośno bić na alarm. Bo chodzi tu o obronę tych, którzy sami obronić się nie mogą, a mianowicie: dzieci, przed czymś najbardziej obcym Niepokalanej – niezwykle groźną deprawacją.
Zatem: w wakacje proponuję... powrót do szkoły. Bo jesienią może nie być tak różowo!
Bożek seksu jest głodny
Nie będzie dla nikogo żadnym odkryciem stwierdzenie, że jednym z bożków współczesnego świata jest bożek seksu. Rewolucja obyczajowa, która dokonała się w II połowie XX w. i wciąż postępuje, spowodowała w wielu społeczeństwach zniszczenie tradycyjnych poglądów i odwrócenie obowiązującej hierarchii wartości w dziedzinie ludzkiej płciowości. Jakie są dzisiaj konsekwencje tych przemian, każdy może łatwo zaobserwować. Do Polski ta wielka fala powszechnego zepsucia wkroczyła stosunkowo niedawno i sytuacja u nas jest wciąż lepsza niż w tzw. krajach zachodnich. Nie znaczy to oczywiście, że zawsze tak będzie, bo jest w naszej Ojczyźnie wielu takich, którzy bardzo by chcieli, żebyśmy również pod tym względem dogonili wspomniane kraje. A że dobro łatwiej jest niszczyć, trudniej odbudowywać, więc efekty ich działań nie każą, niestety, na siebie długo czekać.
Nie chcę zasiewać w szlachetnych sercach zwątpienia i poczucia beznadziei. Z Bogiem możemy wszystko! Z pewnością naszym jedynym ratunkiem jest modlitwa i rozsądne działanie, a przede wszystkim dobre życie, będące pociągającym przykładem dla innych. Nie powinniśmy tracić ducha, natomiast musimy dobrze rozeznawać pojawiające się problemy. Na jeden z nich chcę zwrócić uwagę w tym artykule.
Zasygnalizowałem powyżej, że będę chciał zwrócić uwagę Czytelników na deprawowanie dzieci. Tak! Nadszedł już najwyższy czas, aby wszyscy ludzie dobrej woli zdali sobie jasno sprawę z tego, że obecnie potężny bożek seksu coraz bardziej otwarcie i zachłannie domaga się dla siebie ofiar z najmłodszych i najbardziej niewinnych dusz. To się może wydawać niewiarygodne, ale tutaj nie chodzi o dwunasto- czy piętnastolatki. To już nie są małe dzieci. Chodzi, jak to zaraz zobaczymy, o dzieci kilkuletnie, a nawet o te najmłodsze, dopiero co urodzone. Chodzi o wszystkie dzieci.
Dzieci uczą się przez zabawę
Dowody, że tak jest naprawdę, można znaleźć np. w dokumencie pt. Standardy edukacji seksualnej w Europie, sporządzonym przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Otóż w dokumencie tym możemy przeczytać: „Dzieci mają uczucia seksualne nawet we wczesnym okresie niemowlęcym. Między drugim a trzecim rokiem życia... zaczynają odkrywać własne ciało (masturbacja we wczesnym dzieciństwie, autostymulacja) i mogą także próbować badać ciała swoich przyjaciół (zabawa w lekarza)”. Nieco dalej, w tzw. matrycy dla przedziału wiekowego 0-4 lata umieszczono jako zasadę zachętę skierowaną do opiekunów dzieci, aby ci przekazali im wiedzę na temat „radości i przyjemności z dotykania własnego ciała” oraz „masturbacji w okresie wczesnego dzieciństwa”.
Spotykamy się tutaj po raz pierwszy z afirmacją autoerotyzmu, a więc wszelkich form masturbacji. Ta afirmacja nie jest przypadkowa, właściwie można śmiało powiedzieć, że będzie się z wiekiem coraz bardziej rozwijać (w zaleceniach WHO), a nawet stanie się nachalna. W przedziale wiekowym 4-6 WHO radzi opiekunom dzieci, aby uczyli ich o podnieceniu seksualnym. To na razie teoria. A praktyka? Rządzi nią zasada: „edukacja seksualna jest czymś więcej niż tylko przekazywaniem informacji... Edukacja seksualna wspomaga rozwój zmysłów dzieci i poczucie ciała oraz wyobrażeń o ciele...”. Zapewne z tej przyczyny pewna ważna niemiecka instytucja zaleciła ojcom... masowanie organów seksualnych swoich córek w wieku od 1-3 lat.
W krajach takich, jak Szwecja, Finlandia, Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania czy Szwajcaria wszystkie standardy edukacji seksualnej realizuje się w praktyce. Opowiada o nich niemiecka socjolog, Gabriele Kuby. Przedstawia ona zawartość książeczki pt.: ABC małego ciała – Leksykon dla dziewcząt (i chłopców). Możemy tam przeczytać: „Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks... Poprzez petting można też doprowadzić siebie nawzajem do orgazmu, bez stosunku płciowego, a mieć przy tym wiele przyjemności... Samozaspokojenie... oznacza badanie własnego ciała, głaskanie się po piersiach, łechtaczce, penisie, po dużych i małych wargach sromowych i też w innych miejscach. I nie jest to niezdrowe ani szkodliwe, to wszystko jest całkowicie ok.” (!!!).
Rodzice na korepetycje!
Treść książeczki okraszona jest bezwstydnymi ilustracjami. Jakże mógłby istnieć proces edukacyjny bez ilustracji? Oprócz tego przeprowadza się instruktaże z użyciem sztucznych penisów, a także lalek z narządami płciowymi. Nie brakuje też filmów, co oznacza, że nauczyciele serwują uczniom w szkołach po prostu pornografię. W jednej ze szkół berlińskich rodzice zbuntowali się, gdy zobaczyli pewien „podręcznik” dla dzieci od piątego roku życia. Tymczasem władze oświatowe tego miasta zalecają w siódmych klasach scenki pantomimiczne, w których uczniowie przedstawialiby orgazm i wyuzdany seks. Rodziców hiszpańskich dzieci wzburzyła podręcznikowa sugestia, że seks człowiek może uprawiać również ze zwierzętami. A jak podaje serwis wpolityce.pl, specjaliści szwedzcy są zdania, że dzieci w przedszkolu powinny tańczyć nago i masturbować się.
Być może ktoś pomyśli, że u nas to wszystko jeszcze nieprędko zagości. Ja bym tutaj nie zaryzykował przysłowiowego „złamanego grosza”. Bo oto wspomniany dokument WHO w Polsce promowany był w kwietniu, na konferencji, której patronowało Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Zdrowia. Przedstawiciele ministerstw podobno nie kryli swojej fascynacji prezentowanymi ideami... Więcej jeszcze. Otóż w Łodzi już są takie lekcje, na których tzw. edukatorzy, zaopatrujący się zapewne w sex-shopach, uczą gimnazjalistów zakładania prezerwatywy. Jak gdzieś indziej nie ma takich lekcji, to zawsze można zakupić swojemu dziecku książkę: Wielka księga siusiaków albo Wielka księga cipek, które niejednego nauczą Polaków.
WHO doskonale wie, że istnieją w niektórych krajach przedmioty typu: Wychowanie do życia w rodzinie. Na ten temat ma wyrobioną opinię: stwierdza, że te przedmioty są już nieaktualne, bo dzisiaj młodzież interesuje się związkami partnerskimi i współżyje przed ślubem. Przedstawiciele ministerstw ponoć się z tym zgadzają.
Grunt to rodzinka...?
Odnośnie do związków partnerskich, małżeństw i rodziny! Przejrzałem prawie dwustustronicowe sprawozdanie "Szkoła milczenia", stworzone na zlecenie Stowarzyszenia „Pracownia Różnorodności” w ramach projektu sprawdzania podręczników szkolnych (do biologii, wiedzy o społeczeństwie i wychowania do życia w rodzinie) pod kątem zawartych w nich treści dotyczących osób LGBTQ (lesbijek, gejów, biseksualistów, transseksualistów i osób queer). Lektura dokumentu sporo mi wyjaśniła. Dowiedziałem się z niej np., że geje i lesbijki (nie wiem czy wszyscy) uważają, że mają prawo do zawierania „małżeństw” (oczywiście: jednopłciowych) i oburzają się, że podręczniki szkolne tego nie uczą. Uczą zaś, żeby realizować się seksualnie tylko w małżeństwie, co jednak dla ich recenzentów jest zbyt wąskim ujęciem.
Głównym zarzutem w stosunku do książek był zarzut heteronormatywności. Przypomnijmy, termin ten oznacza jak najbardziej normalne przekonanie o tym, że heteroseksualność jest jedyną naturalną dla człowieka orientacją seksualną. Wspierając taki pogląd, zdaniem autorów sprawozdania, polska szkoła nie tylko nie walczy z dyskryminacją osób LGBTQ, ale jeszcze sama jest owej dyskryminacji źródłem. Nieustannie w całym sprawozdaniu powtarzano opinię, że treści podręczników szkolnych są niezgodne z ustaleniami nauki. Chodzi tutaj przede wszystkim o teorię gender – a więc jej naukowość jest już dla recenzentów niepodważalna – jak również o to, że WHO skreśliła ponad 20 lat temu homoseksualizm z listy zaburzeń psychoseksualnych. Ciekawe, że to, co podaje WHO w kwestii transseksualizmu (wciąż sklasyfikowanego jako zaburzenie), nie jest już tak wiążące.
Jeden z ekspertów, dr hab. Jacek Kochanowski, stwierdził, że nie rozumie, jak można było dopuścić do szkół podręcznik, który uczy, że funkcja macierzyńska wywiera największy wpływ tak na psychikę, jak i na ciało kobiety. Psycholog, dr Robert Kowalczyk, zdziwił się sugestią, że rodzina jest wartością, i tym, że wybór dziewczyny przez chłopaka oraz chłopaka przez dziewczynę jest czymś naturalnym. Zdumiewające, jak czasem ludzie z poważnymi tytułami naukowymi nie rozumieją rzeczy najprostszych...
***
Tymczasem ministrowie wzięli na poważnie opracowanie „Pracowni Różnorodności” i kazali się tłumaczyć rzeczoznawcom, którzy niegdyś zaaprobowali podręczniki szkolne. Co z tego wyniknie? Biorąc pod uwagę to, co działo się na wspomnianej wyżej konferencji nt. edukacji seksualnej, której patronowało m.in. MEN – nic dobrego. Jeśli dojdzie do zasadniczych zmian w polskiej szkole pod dyktando środowisk LGBTQ, to potrzebny będzie masowy społeczny protest rodziców przeciw narzucanym na siłę formom „edukacji” ich dzieci, „edukacji”, która śmiało może być nazwana Wielką Deprawacją. Rodzice są pierwszymi wychowawcami swoich dzieci, zwłaszcza w tak ważnej dziedzinie, jaką jest seksualność i wszystko, co się z nią wiąże. Państwo nie może tutaj niczego robić samowolnie. Choć pewnie zrobi, jeśli nikt nie zareaguje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.