Czy sztuka może „deprawować”? Twierdzi się dzisiaj często, iż sztuka (w znaczeniu węższym, jako tzw. sztuki piękne) ze swojej istoty może oddziaływać tylko pozytywnie. Negatywny wpływ na człowieka może mieć tylko sztuka o niskich lub negatywnych walorach artystycznych, czyli koniec końców – pseudosztuka. Może ona zanudzić, zmarnować nasz czas i pieniądze (np. na nieudane przedstawienie teatralne), ale nie może odbiorcy niszczyć, odczłowieczać, czyli spychać go na negatywny moralnie poziom. Wysokie walory artystyczne dzieła miałyby oddziaływać tylko pozytywnie, z konieczności pomagać bardziej po ludzku żyć.
Wczytywała się jeszcze niedawno nasza szkolna młodzież np. w Kandyda Voltaire’a, bo to przecież – mówili niektórzy nauczyciele – wybitna „powiastka metafizyczna”. Jakie treści moralne ona przedstawia, to miałoby być już nieważne. Maszeruje nasza młodzież parami ze szkoły do teatru, kina, na wystawę, bo przecież obcowanie ze sztuką jakoby tylko może uszlachetniać. Czy zatem sztuka – również wybitna pod względem artystycznym – może deprawować?
Jeśli to pytanie o moralne znaczenie sztuki w ciągu dziejów wielokrotnie, czy nawet regularnie powraca, to dzisiaj trudno je postawić, bo rozmyło się wpierw samo pojęcie „deprawacji”, zazwyczaj – i chyba słusznie – zawężane do osób młodszych, dzieci i młodzieży. Czy można jednak człowieka zdeprawować? Niewątpliwe jest dzisiaj tylko to, że można drugiego człowieka pozbawić życia, odebrać mu zdrowie i majątek, pozbawić go przyjemności. Czy można kogoś uczynić moralnie złym lub pomóc komuś ten poziom osiągnąć? Utrudnia udzielenie odpowiedzi na to pytanie funkcjonująca dzisiaj rozmaitość definicji dobra moralnego. Co to zatem znaczy „deprawować” na gruncie tych rozmaitych koncepcji moralności?
Zawężenie zakresu zainteresowania do deprawacji seksualnej może wręcz zakończyć tę dyskusję. Rozpowszechnione dzisiaj pojęcie sfery seksualnej pozwala mówić – owszem – o braku informacji seksualnej i seksualnym wymuszeniu, brak tu jednak miejsca na „deprawację”, czyli pozbawienie człowieka możliwości rozpoznania i wyboru ludzkiego poziomu w dziedzinie seksualnej. Czyż tym poziomem nie jest własne pragnienie podmiotu, z konieczności zawsze i wszędzie przez podmiot rozpoznawalne? Można komuś przeszkodzić tylko w rozpoznaniu i urzeczywistnieniu tych pragnień lub w jakiś sposób doprowadzić do ich stłumienia. Czyż jednak wtedy „deprawatorami” nie muszą się jawić ci, którzy stawiają moralne wymagania sferze seksualnej; rodzice i odpowiedzialni wychowawcy?
Dzięki odpowiedzi na te bardziej podstawowe pytania, można będzie postawić pytanie centralne: czy sztuka może komuś przeszkodzić w rozumieniu i dojrzałym praktykowaniu sfery seksualnej?
Pojęcie deprawacji
Występują dzisiaj problemy z zauważaniem faktów deprawacji, ponieważ rozpowszechniona jest na uniwersytetach i w społecznym obiegu tzw. subiektywistyczna koncepcja moralności. Polega ona na tym, iż moralne dobro i zło wiąże się nie z obiektywną rzeczywistością, ale z subiektywnymi przeżyciami podmiotu. Natomiast klasyczna etyka (Sokratesa, Arystotelesa, Tomasza z Akwinu, K. Wojtyły) traktuje dobro moralne jako wartość ludzkiego czynu uzgodnionego z obiektywną rzeczywistością. Czyn jest moralnie zły, jeśli jej nie odpowiada. Innymi słowy etyka klasyczna oparta jest ostatecznie na „zasadzie realizmu”[1], natomiast etyka nowożytna odchodzi programowo od tego założenia, wiążąc moralne dobro i zło z subiektywnymi przeżyciami podmiotu. Ponieważ te przeżycia różnią się, mamy dwie odmiany tego stanowiska. Jedni wiążą moralne dobro i zło z subiektywnymi przeżyciami przyjemności i przykrości, drudzy z intelektualnymi przeżyciami własnej „autonomii”. W pierwszym przypadku mamy hedonizm etyczny, sprowadzający moralne dobro do tego, co przyjemne (środka służącego osiągnięciu przyjemności). W drugim – autonomizm, postulujący życie zgodne z własnymi „przekonaniami”, ale tych przekonań nie traktuje się jako odczytujących obiektywną rzeczywistość, lecz jako efekt dowolnej twórczości podmiotu.
Na gruncie redukcji dobra moralnego do przyjemności, „deprawacja” jest niemożliwa. Jest natomiast możliwe pozbawić kogoś (oszukać albo jakoś zmusić) możliwości osiągnięcia jakiejś przyjemności. Z tej perspektywy patrząc, można jeszcze zgodzić się, że „deprawatorzy” to nade wszystko ci, którzy odróżniają dobro moralne od przyjemności, i nie czynią tego tylko prywatnie, ale formułują to jako ogólnie obowiązujący sposób myślenia i postępowania. W gronie deprawatorów musieliby się znaleźć nie tylko przywołani przedstawiciele etyki klasycznej, ale także rodzice, wychowawcy, katecheci. Tak też się niejednokrotnie już czyni, zgodnie zresztą z postulatem F. Nietzschego, aby „powyrzynać etyków”.
Na gruncie autonomizmu etycznego także nie widać sensowności mówienia o „deprawacji”. Skoro dobro i zło moralne zależy tylko od zgodności z moimi arbitralnymi, nieugruntowanymi w obiektywnej rzeczywistości przekonaniami, to owszem – zauważył już J. P. Sartre – nie widać możliwości nienarzucania innym siłą lub podstępem własnych autoprojektów. Za „deprawatorów” na gruncie etyki I. Kanta, Sartre’a i M. Foucaulta znów mogą być uznani tylko ci, którzy przyjmują „zasadę realizmu”, ludzki poziom naszego życia lokując w uzgadnianiu własnych czynów z obiektywną rzeczywistością, dzielący moralne przekonania na prawdziwe i błędne.
Seksualna deprawacja?
Realizowane obecnie programy edukacji seksualnej od najmłodszych lat wskazują, że jeszcze trudniej zrozumieć współczesnemu człowiekowi pojęcie „deprawacji seksualnej”. Nie widać bowiem na nią miejsca na gruncie rozpowszechnionego dzisiaj banalizowania ludzkiej płciowości (Jan Paweł II określa współczesną mentalność odnośnie do pojmowania ciała jako „manichejską”), traktowania jej jako czegoś bezwartościowego, bo tylko konsumpcyjnego, sferę tylko rekreacyjną, dostarczającą przyjemnych przeżyć. To jest właściwy poziom sfery seksualnej. Można komuś tylko zabrać w ten czy inny sposób dostęp do tych przeżyć, ale nie mieści się w tym rozumieniu sfery seksualnej jakieś zepchnięcie poniżej ludzkiego poziomu. Jest sensowne mówić o „deprawacji seksualnej” dopiero na gruncie – przeciwstawnego powyższemu – traktowania sfery seksualnej jako sfery wartościowej samej w sobie (bonum honestum), sfery uczestniczącej w wartości osoby ludzkiej, a zatem sfery, w której obowiązują te same wymagania, jak te, które stawiamy odnoszeniu się do osoby ludzkiej. O osobowym charakterze sfery seksualnej – i uczestniczeniu w wartości osoby ludzkiej świadczy wpierw fakt, iż dzięki tej sferze zaczyna żyć każdy człowiek. Tutaj lokować należy bytowy początek każdego z nas. Wartość owocu wskazuje na wartość drzewa. Sfera seksualna jest prawdziwym drzewem życia. Na gruncie zapoznania tej „wsobnej” wartości sfery seksualnej pojawia się obecnie szeroko rozpowszechnione jej banalizowanie. Z tego też powodu dzisiaj nagradza się prawdziwych deprawatorów seksualnych, jak ostatnio uczyniono z czołowym deprawatorem-seksuologiem już kilku pokoleń Polaków, którego wydawnictwo „Znak” ostatnio uhonorowało książką biograficzną o jakoby jego zasługach na polu kultury seksualnej…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.