W czasach Heroda panowało poczucie, że wszystko w państwie – nie wyłączając ludzi – jest własnością panującego, że władza ma prawo panować nad życiem i śmiercią. Stąd liczne przypadki mordów na przeciwnikach. Smutnego losu nie uniknęli chociażby Młodziankowie, o których pisał św. Mateusz.
„Trudno jest być dzieckiem w komunizmie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy”. Tak twierdził Leopold Tyrmand. Autor Cywilizacji komunizmu dodawał, że kompletnie inna sytuacja ma miejsce w demokracji. Tutaj dziecko dysponuje „prawem do nieświadomości”: „jest wolne od wszystkiego, co nie jest sprawą dziecka”. Słowem: żyje błogim pacholęcym snem. Nieważne czy bawi się cynowymi żołnierzykami, dziadkami do orzechów i drewnianymi klockami, czy też konikiem na biegunach i szabelką. Jego świat jest niemalże żywcem wyjęty z norwidowskiej akwareli Enfant endormi. Dobry i spokojny.
Naznaczony dziewczynką
Czy Tyrmand nie przesadził w swojej krytyce? Czy dzidzie egzystujące w demokracji liberalnej rzeczywiście mają o niebo lepiej od bobasów, które żyły – dajmy na to – w Polskiej Republice Ludowej?
W demokracji dziecko również musi uważać. W szczególności w szpitalu. Jeżeli dożyje własnych narodzin, to zawsze może trafić na poród ze steraną pielęgniarką. A to nie przelewki. Wiadomo: umordowana położna, odbierając poród, zawsze przecież może przez pomyłkę krzyknąć „dziewczynka” – rzecz jasna na widok ewidentnego mężczyzny. I co wtedy? Życie spaprane do końca. Dla ideologa gender sytuacja jest prosta: pielęgniarka naznaczyła dziecko. I mamy oto biologicznego chłopczyka, który jest dziewczynką. Paranoja? Nie w demokracji. Tutaj każdego kawalarza trzeba traktować poważnie. W szczególności, jeżeli jest hodowany w cieplarnianych warunkach politycznej poprawności. Jak genderowcy, którzy chcieliby nas obdarować prawem swobodnego wybierania płci oraz orientacji seksualnej. Ale któż w ogóle daje gwarancję, że dziecko dożyje swoich narodzin?
Wszak na Zachodzie największą spośród prześladowanych mniejszości są nienarodzone dzieci. Dziecku nie pozostaje nic innego, jak tylko zacisnąć zęby i wytrzymać kilka tygodni (w niektórych krajach miesięcy) aż do momentu, którego przekroczenie czyni z aborcji przestępstwo. Ponieważ granica jest płynna i ciągle się przesuwa, jest coraz trudniej. Na dodatek niektórzy błyskotliwi filozofowie uważają, że prawo do aborcji powinno przysługiwać w odniesieniu nawet do dzieci już narodzonych. Nie jest więc lekko. Ale czy ktoś mówił, że po urodzeniu będzie łatwiej?
Władza zagląda pod pierzynę
W czasach Heroda panowało poczucie, że wszystko w państwie – nie wyłączając ludzi – jest własnością panującego, że władza ma prawo panować nad życiem i śmiercią. Stąd liczne przypadki mordów na przeciwnikach. Smutnego losu nie uniknęli chociażby Młodziankowie, o których pisał św. Mateusz. W tamtych czasach władza dotyczyła jednak tylko i wyłącznie spraw publicznych. Herodowi nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby regulować jakiekolwiek sprawy prywatne, takie jak np. stosunki seksualne czy wychowanie i edukacja dzieci. A Młodziankowie zainteresowali władzę niejako przez przypadek. Gdyby nie pogłoska o narodzinach Mesjasza, nikt z rządzących nawet by o nich nie pomyślał. Masz dziecko, to je wychowuj. Nam – Herodowi, z Bożej łaski królowi – nic do tego. Spójrzcie na los dzieci z innych zakątków: wszystkie mogły spać w całkowitym spokoju. Jednak wraz z redefinicją pojęcia polityki, z poszerzaniem jej granic, władza zaczęła uzurpować sobie prawo do decydowania o sprawach najzupełniej prywatnych. I tutaj zaczynają się prawdziwe kłopoty.
Do zarządzania dziecięcą duszyczką pretensje zaczyna rościć sobie państwo. Jeżeli nie odbierze dziecka z domu (dobry pretekst zawsze się znajdzie, a wyobraźnia urzędnicza nie jest niczym ograniczona), to zaserwuje mu inne rozrywki. Standardy wychowania seksualnego zaproponowane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) nakładają na dzieciaki spore obowiązki. Drewniane zabawki – klocki i koniki na biegunach – muszą zostać odłożone na półkę. Eksperci zalecają bowiem zabawę przedmiotami gumowymi, ściślej: wiernymi kopiami ludzkich narządów płciowych. Tak, tak. Współczesnego Heroda interesuje każdy aspekt życia „Młodzianków”. Szczególnie wielką rolę przykłada on do ich wychowania seksualnego.
Po gumo-zabawach przychodzi czas na naukę. Standardy WHO są klarowne: dzieciom należy nieść kaganek oświaty w zakresie masturbacji. Eksperci zalecają rozpoczęcie praktyk oświecania w tej dziedzinie już od najmłodszych lat. Jeżeli na jakimś etapie edukacji bądź zabawy coś pójdzie nie tak, to z pomocą przychodzi „Wujek-dobra-rada”, który przewidując „gorsze dni” w życiu dziecka, wyciąga „pomocną dłoń”, oferując mu możliwość skorzystania z eutanazji (w rolę „dobrego” wujka wciela się powoli ustawodawca belgijski). Na Bogu ducha winne dzieciaki czyha jeszcze wiele przeszkód. Ten swoisty „slalom gigant” to nie żadna bułka z masłem. Na dodatek nigdy nie wiesz, co jeszcze wymyślą „mądre głowy”.
„Zwariowani wariaci”
„Zwariowanych wariatów” – jak to mówią – nie brakuje. Pożegnaliśmy takich już wielu. Choćby ojca amerykańskiej rewolucji seksualnej, niejakiego Alfreda Kinseya, myśliciela, który zajmował się m.in. badaniami nad życiem seksualnym niemowląt. Jego – wciąż istniejący – Instytut prowadzi dziwaczne eksperymenty. Przykład. Chłopiec wychowywany jest jak dziewczynka. Udaje mu się dożyć... aż do samobójczej śmierci. Oprócz Kinseya pożegnaliśmy również myślicielkę imieniem Mary Calderone – dyrektor Sex Information & Education Council of the United States (SIECUS). Twierdziła, że dzieci są „seksualne” już w łonie matki. Tych dwoje już nie ma z nami. Ilu mają kontynuatorów? „Slalom gigant” trwa, więc można wnioskować, iż wielu. Myślenie ma kolosalną przyszłość.
Nie podawałem szczegółów działalności wspomnianej dwójki. Nie będę również podawał kolejnych przykładów osób i ich szalonych pomysłów. Jeszcze żołądek podejdzie do gardła. Po co ryzykować? Nadmienię tylko, że Instytutowi Kinseya przyznano ostatnio akredytację ONZ. Wszystko w trosce o właściwe wychowanie naszych pociech. Tyrmandzie, nie przyszło Ci do głowy, że możesz nie mieć racji?
Zapomnij o Enfant endormi
Czyżby powyższe przypadki były problemem reżimów komunistycznych i państw Trzeciego Świata? Nie. Każdy z nich dotyczy cywilizacji zachodniej. Każdy z nich miał miejsce pod legalizującym je parasolem demokracji. Czyli w świecie, który miał ofiarować dziecku „prawa do nieświadomości” i „wolność od wszystkiego, co nie jest sprawą dziecka”. Obraz ten w niczym nie przypomina Enfant endormi – z jego dobrym i spokojnym snem. Kieruje nasze wyobrażenia raczej ku obrazom bóstw pożerających własne dzieci: ku budzącemu wstręt Saturnowi, znanemu z obrazów Francisco de Goi, czy też ku Medei, uwiecznionej na płótnie przez Eugène Delacroix. Wygląda na to, że wielki Tyrmand wielce się pomylił.
Nasz mistrz potrafił jednak wyciągać wnioski. Słynny pisarz jest przykładem człowieka doświadczonego trudami życia w komunizmie, który wyjeżdża na Zachód i doznaje sporego rozczarowania. Zna z autopsji gehennę rodzącego się PRL-u. Mimo to bardzo szybko traci wiarę w idyllę liberalnej demokracji. Do „przewartościowania wszystkich wartości” wiedzie go gorączka rewolucji seksualnej. Od tej pory zaczyna postrzegać amerykańską kulturę liberalną jako formę totalizmu, który „kopie grób całej naszej cywilizacji”.
Pałeczka luminarza postępu
Czego uczy nas kazus Tyrmanda? Tego, że zacietrzewienie i nazbyt emocjonalny stosunek wobec jednego antagonisty może być parasolem, który stanowi doskonałe przykrycie dla innych wrogów. Zachód nie dał się pokonać komunizmowi, ale został zwyciężony przez obyczajowy liberalizm – w czasie rewolucji seksualnej. Do tego momentu taranem postępu był komunizm. Gdy Zachód zaczął wypuszczać seks ze sfery tabu, kiedy przed wieloma mniejszościami seksualnymi otworzył wrota przestrzeni publicznej, postawił kina porno, sex shopy i darkroomy, a Europejczyków na większą skalę zaczęły kusić obscena i wulgaryzm, słowem: gdy Zachód mocno poluzowywał cugle chuci, komunizm przestawał być „nowoczesny”. Utracił status awangardy. Purytańska praktyka życia za żelazną kurtyną stawała się „anachronizmem”.
Pałeczka luminarza postępu została dumnie przejęta przez Zachód. Liberalni Europejczycy pokazali „zmurszałkom” z Krajów Rad, że do głównego ideału uczniów Marksa i Engelsa, mianowicie „równości”, możemy się wydatnie przybliżyć. Należy tylko dokonać tego, czego nawet zaskorupiałe „komuchy” nie przewidywały. Należy przekroczyć obiektywne prawa natury. Równość będzie na wyciągnięcie ręki. Zatrzemy różnice międzypłciowe. Zniwelujemy różnice międzygeneracyjne. Kobiety zrównamy z mężczyznami. Dzieci z dorosłymi. Ten szalony pomysł może udać się pod jednym wszakże warunkiem: wyeliminowania zakazów seksualnych. „Nie powinno się zabraniać ani ograniczać w jakikolwiek sposób aktywności seksualnej” – mówi wspominany już Kinsey. Spełnienie jego marzeń, czyli powstrzymanie seksualnych hamulców, zrodzi sytuację w której każdy „obiekt” będzie przedmiotem pożądania o wiele większej liczby osób. Innymi słowy: przykładowego „Iksińskiego” będą pożądać już nie tylko przedstawiciele płci przeciwnej i nie tylko osoby w zbliżonym wieku. „Iksiński”, niezależnie od płci i ilości przeżytych wiosen, stanie się potencjalnym przedmiotem pożądania dla wszystkich. Logiczną tego konsekwencją będzie wzrost konfliktów, tarć i niesnasek. Będzie to swoisty powrót do stanu pierwotnego, kiedy człowiek nie znał tabu, nie słyszał o żadnych normach i nie wiedział, co to zakaz. Będzie to powrót do „wojny wszystkich ze wszystkimi”. Egalitarny kres ludzkości.
I cóż. Stara awangarda zgrzybiała, komunizm odszedł w siną dal. Mimo to trudno być dzisiaj dzieciakiem. Dlaczego? Bo komunizm to jedynie – jak mówił Witkacy – „pierwsza warstwa gnoju, dla początku tego, co przyjdzie i co pozostanie już względnie wiecznym”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.