Wielu z nas boi się pomagać, tym, którzy nie widzą sensu swojego życia. Tymczasem jak mało kto, właśnie oni potrzebują naszego czasu, uwagi, świadectwa i modlitwy.
Jako młody kapłan zorganizowałem dla dzieci wyjazd na letni wypoczynek. Codziennie mogliśmy korzystać z kąpieli w pobliskim jeziorze. Zasady ustalone na czas kąpieli były surowe i ściśle przestrzegane. Pierwsza brzmiała następująco: „Absolutnie nie wolno podczas kąpieli dla zabawy krzyczeć: «Ratunku» i «Pomocy»”. Dzieci oczywiście myślały, że to tylko żart i w czasie bryzgania siebie wodą co rusz ktoś wołał w przypływie radości: „Pomocy!” lub „Ratunku!”. Reakcja była jednoznaczna: „Natychmiast wychodzisz z wody!”, a powód jeden: jeśli dzieci dla zabawy będą wykrzykiwać słowa, których używa się, wzywając pomocy, jest rzeczą zrozumiałą, że kiedy pojawi się realne zagrożenie, jako opiekun nie będę w stanie odróżnić wołania o pomoc od krzyków-żartów i najzwyczajniej w świecie zignoruję prawdziwe wołanie o pomoc.
Wołanie o pomoc
Czytając powyższy wywód, ktoś może powiedzieć: „No trochę brat przesadza. Ile w końcu jest takich przypadków, że ktoś się faktycznie topi w jeziorze?!”. Odpowiedź jest prosta: „Jeśli miałby być choćby jeden, to dla mnie stanowczo za dużo”. Życie człowieka jest zbyt cenne.
Do czego zmierzam. W seminarium, studiując kwestie samobójstw, przeczytałem książkę, w której specjalista stawiał tezę, że samobójcy w większości przypadków informują wcześniej o swoich zamiarach. Podstawowe pytanie brzmi: jak odróżnić ich komunikat, skoro bardzo wielu ludzi używa (oczywiście żartując) zwrotów typu: „No ja się chyba zabiję”, „Nic tylko skoczyć z mostu” itp. Dlatego warto zacząć od podjęcia postanowienia: wykreślam z mojego słownika stwierdzenia: „Ja się zabiję” itp. (które również z punktu widzenia duchowego jest bardzo niebezpieczne).
Jezus Zbawicielem
Co mogę zrobić, kiedy przychodzi do mnie osoba z informacją, że chce popełnić samobójstwo? Po pierwsze, traktuję to poważnie, czyli nie zaczynam się śmiać i mówić: „no nie żartuj, nie jest tak źle” itp. Oczywiście może się okazać, że rozmówca żartuje, ale wówczas otrzymuje reprymendę należną dzieciom krzyczącym dla zabawy „Ratunku!” podczas kąpieli w jeziorze. Drugi krok: zbawiciel ma na imię Jezus Chrystus i to On zbawił świat. Ja jestem tylko człowiekiem. Ta świadomość jest bardzo ważna w czasie takiego spotkania.
Ponadto przyszli/ niedoszli samobójcy mają często tendencję szantażowania swoich rozmówców. To ludzie, którzy się jakoś w życiu pogubili, mają poważne problemy i czują się niekochani. Stąd każda poświęcona im uwaga jest tym, czego szukają. Mogą więc usiłować „ugrać” coś na fakcie robienia z siebie ofiary. I tutaj ważny jest kolejny krok w świadomości osoby, która spotyka się z takim cierpiącym człowiekiem. Jest on dość trudny, dlatego aby go wytłumaczyć, posłużę się przykładem. Kiedy ratownik wodny podpływa do topiącej się osoby, na początku musi „unieszkodliwić” potrzebującego pomocy. W przeciwnym wypadku topiący się zawiśnie na ratowniku bądź w przypływie paniki wręcz go udusi i w ten sposób zginą obydwaj. Owo obezwładnienie często niestety sprowadza się do uderzenia topiącego się w twarz, na skutek czego przez chwilę zajmuje się on swoim bólem, co daje szansę ratownikowi umiejętnego chwycenia „topielca” i uratowania mu życia. Oczywiście nie chodzi tu o to, by zadawać kolejny ból już dostatecznie cierpiącemu człowiekowi, ale o to, by nie dać się usidlić lawiną szantaży emocjonalnych. Tym, który kontroluje sytuację, ma być zawsze lekarz, nie pacjent.
Mieć, by dać
Kolejna kwestia wiąże się z przysłowiem: „Z pustego i Salomon nie naleje”. Nie jestem w stanie podarować niczego, czego wcześniej sam nie otrzymałem. Skoro sam nie żyję wiarą i nadzieją i nie jestem głęboko przekonany, że Jezus żyje i działa w moim życiu, że mnie kocha, że moje życie ma sens takie, jakie jest (z moimi chorobami, trudnościami, niespłaconymi kredytami i nierozwiązanymi sprawami), to cóż mogę dać drugiemu człowiekowi? Dlatego tak wiele osób w pewnym sensie lęka się przychodzić z pomocą drugim, którzy stracili sens życia. Boimy się pomagać „samobójcom”, gdyż gdzieś przez skórę czujemy, że po prostu nie mamy nic do zaoferowania. Że w tak ekstremalnym przypadku zdawkowe słowa: „Nie martw się, jakoś to będzie, jutro będzie lepiej” – po prostu już nie wystarczają, że choroba jest na tyle poważna, że witamina C i wapno tu nie pomogą i trzeba podać poważne lekarstwo.
Powinniśmy prosić Boga o dar umiejętności wyważenia sytuacji. Z jednej strony Bóg pozostawił na ziemi nas i chce się nami posługiwać, by pomagać drugiemu człowiekowi, z drugiej zaś, to nie my, a On – Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata. Dlatego jest dla nas wszystkich nadzieja, nadzieja, którą przynosi Bóg – właśnie Jezus. Stańmy więc po stronie Zwycięzcy i kierujmy ludzi do Boga. Jeśli nie pomieszamy w tym wszystkim ról i nie będziemy bawić się w psychologa, skoro nim nie jesteśmy, to wydaje mi się, że naprawdę dużo możemy zrobić.
Wyjawić pokusę
Osoby, które zmagają się z myślami samobójczymi, to nie od razu chorzy psychicznie. Oczywiście taki przypadek też może się pojawiać i dlatego taki ktoś powinien być wówczas prowadzony również przez psychologa czy psychiatrę, ale nie zapominajmy, że istnieje Szatan. Myśli samobójcze pochodzą (w kwestii duchowej) zawsze od Złego. Dlatego rzeczą ważną jest wyjawiać je zawsze podczas sakramentu pokuty. Nie jako grzechy, ale jako pokusę, z którą się zmagamy. Już samo wyjawienie jej w czasie spowiedzi w sposób bardzo poważny osłabia działanie demona. Dlatego do tej szczerości podczas spowiedzi bardzo gorąco zachęcam.
Dać świadectwo
Co zrobiłby Jezus, gdyby przyszedł do Niego człowiek i powiedział, że chce odebrać sobie życie? Wydaje mi się, że spokojnie, bez osądzania i potępiania oraz moralizowania („tak nie wolno, to grzech…”), mówiłby mu o Miłości Boga do człowieka. Myślę, że Jezus pomodliłby się z tą osobą, prosząc Ojca, by mogła doświadczyć, jak bardzo ją kocha. Jaka jest misja chrześcijanina na świecie, jaka jest moja i twoja misja? Właśnie taka sama. Mówić drugiemu człowiekowi, że Bóg bardzo go kocha, że chce przebaczać mu grzechy, że Jezus oddał za niego życie i dlatego dla nas wszystkich jest nadzieja. Jeśli sami żyjemy nadzieją pochodzącą od Boga, jeśli jesteśmy głęboko przekonani, że moje życie ze wszystkimi problemami ma sens, to gdy przyjdzie do mnie ktoś, kto tak jak ja zmaga się z trudnościami, nie będę musiał czytać książki przed spotkaniem z nim, ale po prostu pomodlę się o pokorę i dar Ducha Świętego.
Warto też być szczerym. Przecież nasze życie nie jest pasmem sukcesów, powodzeń i sytuacji bezproblemowych. Przecież nam też przydarzają się sytuacje, które nas przerastają, z którymi sobie po prostu najzwyczajniej w życiu nie radzimy. To chyba również warto powiedzieć. Może proste świadectwo: „Wiesz, ja sobie też ze wszystkim nie radzę w życiu. To i tamto mi nie wyszło, grzeszę i upadam, ale modlę się i Bóg pomaga mi żyć dalej z dnia na dzień. Nie wiem, co będzie jutro, ale dzisiaj wierzę i tego doświadczam, że Bóg mnie kocha, że troszczy się o mnie. Może nie mam widzeń aniołów, ale mam wspólnotę Kościoła, w której czuję się kochany przez Boga. To mi bardzo pomaga. Kiedy jest trudno, biorę też Pismo Święte do ręki, czytam i proszę Boga, aby ze mną rozmawiał. Czasami słyszę odpowiedź, czasami nie. Ale pora deszczowa nie trwa wiecznie. Nawet jeśli trwa parę miesięcy, to potem wyjdzie słońce. I na to słońce dzisiaj też czekam. Jeśli chcesz, możemy poczekać razem”.
A dalej… Właśnie, co zrobić dalej? To samo, co Jezus. Prosić Boga o dar Ducha Świętego, byśmy mogli jak Jezus oddawać życie dla drugich, biorąc na siebie ich słabości i grzechy, „tracąc” dla nich czas, rozmawiając, modląc się z nimi, ukazując prawdę, że Bóg naprawdę jest i naprawdę kocha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.