Była oczywiście myśl o bliskich, ale nie odczuwałem żalu, że ich nie ma, raczej taką chęć podzielenia się. Wszystko było tak, jak powinno być. Ja tam po prostu byłem, niczego mi nie brakowało, niczego nie było za dużo. Nic więcej być nie musiało.
Zacznijmy klasycznie: Boże Narodzenie 1995 r., Pańskie niezwykłe święta…
– Niezwykłe. Niesamowicie radosne. 24 grudnia, w Wigilię, praktycznie wiedziałem już, że dojdę do bieguna południowego. Coś, co wydawało się jeszcze chwilę wcześniej niemożliwe, było już dosłownie na wyciągnięcie ręki. Chciałem się oczywiście z kimś podzielić tą radością, ale mogłem się dzielić tylko myślami. Mimo to byłem pełen harmonii. Skupiony.
W normalnej cywilizacji, mimo tego świątecznego nastroju, mamy zawsze jeszcze jakieś inne sprawy – obowiązki przedświąteczne, coś zewnętrznego odciąga naszą uwagę, jest wiele alternatyw, o których się myśli. A tam, na Antarktydzie, wszystko było jakby na swoim miejscu, nie istniało nic, co by mnie rozpraszało.
Nawet samotność?
– Była oczywiście myśl o bliskich, ale nie odczuwałem żalu, że ich nie ma, raczej taką chęć podzielenia się. Wszystko było tak, jak powinno być. Ja tam po prostu byłem, niczego mi nie brakowało, niczego nie było za dużo. Nic więcej być nie musiało.
Nie brakowało sianka, pierogów, smaków z dzieciństwa?
– Nie, właśnie nie. Te święta były takimi świętami, w których po prostu byłem. Ktoś zwrócił mi niedawno uwagę na to, że Bóg także mówi, że Jest. Może na tym właśnie powinno polegać nasze prawdziwe bycie? Na tym, że się Jest? Że wówczas wszystko jest na swoim miejscu, we właściwym czasie i we właściwych proporcjach?
Było oczywiście skromnie, zjadłem swój zwykły polarny posiłek, na ścianie namiotu narysowałem choinkę i odśpiewałem kolędę. Włączyłem także wyjątkowo na cały dzień urządzenie, które nadawało moją pozycję, po to, aby być z bliskimi chociaż poprzez ten sygnał elektroniczny. Wątpię jednak, aby odebrali ode mnie tę wiadomość.
Ważne, że Pan miał to poczucie?
– I to mi absolutnie wystarczało.
Wspomniał Pan o właściwych proporcjach.
– Może nie wprost, ale miałem wrażenie, że jestem blisko Boga, blisko czegoś, co jest większe ode mnie. To nie był pusty świat, ten świat był pełen Czyjejś obecności. Mówi się często o magii świąt Bożego Narodzenia. Tam ta magia świąt była obecna bardzo namacalnie. W tym dniu mogłem obserwować zjawisko Halo – efekt aureoli, kiedy robią się pierścienie wokół tarczy słonecznej. Miałem w głowie biblijne opisy gwiazdy prowadzącej mędrców i poczucie, że tutaj to prawie się wydarza. Niesamowite, idąc do bieguna, szedłem do tych świąt jednocześnie.
A potem dostał Pan ten biegun pod choinkę.
– W dzienniku wyprawy zapisałem: „Jak dobrze spędzam święta w drodze. Może to najpiękniejsze święta w moim życiu. Sam na całym świecie, który mnie otacza. I znowu chmury się odsłoniły i było widać, że Ziemia jest kulą, a tam na jej czubku jest biegun. Widać było spłaszczenie, wiedziałem, że tam trzeba iść. Być może było to złudzenie, ale ja to widziałem i czułem”… Dotarłem na biegun południowy 26 grudnia, w drugi dzień świąt.
Odhaczył Pan pierwszy punkt z listy pt. „Marek. Chłopiec, który miał marzenia”?
– Świat jest pełen paradoksów. Pamiętam takie Boże Narodzenie, miałem wtedy pięć albo sześć lat, wszyscy byli zajęci świętowaniem, a ja wyszedłem z domu na zamarznięty staw, położyłem się na lodzie i przyłożyłem do niego policzek. I było mi jakoś tak dobrze: i z tym lodem, i ze świadomością, że obok są bliscy, że mogę tam za chwilę wrócić. To było jakby przeczucie tych późniejszych świąt na biegunie, kiedy również leżałem na lodzie, na największym kawałku lodu na świecie, jakim jest Antarktyda. A ja bardzo wierzę w to, że w życiu nie ma przypadków…
Tak jak nieprzypadkiem zaczął Pan pomagać innym?
– To właśnie jest taki paradoks. Wybierając drogę na bieguny, myślałem początkowo, że będę spełniał wyłącznie swoje marzenia. Ale potem to się zmieniło. Pamiętam, że kiedy doszedłem na biegun południowy w 1995 r., to największą satysfakcję odczuwałem wcale nie z powodu jego zdobycia. W pewnym momencie przestało to mieć aż takie znaczenie. Ja tam szedłem, a jednocześnie pomagałem zbierać pieniądze na pomoc dla dzieci – pacjentów szpitala onkologicznego w Gdańsku. I już na biegunie, na stacji, dostałem w mejlu listy od tych dzieci, które sprawiły, że się najzwyczajniej w świecie popłakałem. Dopiero na biegunie zdałem sobie sprawę, że te dzieci tak naprawdę towarzyszyły mi w tej podróży, szły ze mną, przeżywały każdy dzień, pisały do mnie te listy. Że to była także ich podróż. Moimi nogami.
Spotkałem się potem z tymi dziećmi w styczniu. Większość z nich wkrótce potem umarła.
Wszystko się pozmieniało?
– Wszystko. Znalazłem prawdziwy sens życia.
Pojawił się Jaś Mela, potem kolejne dzieci, Pańska fundacja charytatywna.
– Czasami te rzeczy dzieją się właściwie bez mojego udziału. Napisałem kiedyś autobiografię Moje bieguny, która trafiła do rąk pisarki Magdaleny Grodzkiej-Gużkowskiej w czasie, kiedy umierał jej mąż, Krzysztof. Oni razem czytali Moje bieguny i w tym samym czasie także jakby dochodzili na swój biegun, do momentu jego śmierci. Potem Magda w swojej książce Szczęściara napisała, że właśnie Moje bieguny pomogły im dojść na ten ostatni biegun. A to jest tylko przykład pokazujący, że z tymi moimi wyprawami jest tak jak w znanym powiedzeniu, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. To jest niesamowite, jak Pan Bóg z tego, co my zrobimy, lepi dużo większe i dużo ważniejsze rzeczy.
Nigdy nie miewał Pan wątpliwości?
– Jakiś czas temu mój znajomy, reżyser Przemek Anusiewicz, zapytał mnie o to samo: jak ja sobie radziłem ze zwątpieniem w drodze na bieguny. On w tej chwili realizuje film animowany o chłopcu, który wędruje na krowie z Pomorza do Jerozolimy po to, by przyczynić się do większej harmonii w świecie. I już wie, że ten chłopiec w drodze będzie także na pewno przeżywał chwile zwątpienia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.