Kto z nas nie zna słodko-kwaśnego smaku zazdrości? Słodkiego, bo objawia upragniony przedmiot lub stan rzeczy i kwaśny, bo nie my jesteśmy jego posiadaczami czy uczestnikami.
Pośród tej dwuznaczności rodzi się pokusa, pokusa zazdrości, otwarte drzwi do wszelkiej niegodziwości lub… cnoty. Gdybyśmy tylko mieli trochę więcej cierpliwości, gdybyśmy tylko trochę dłużej wytrwali w tym niewygodnym napięciu, gdybyśmy zachowali równowagę między tym atrakcyjnym „już” a bolesnym „jeszcze nie”, to być może otwarłyby się nam oczy i dostrzeglibyśmy szansę na rozwój, a nie tylko śmiertelne zagrożenie. Trzeba tak niewiele, tylko… nawrócić się.
Nie zazdrość! – łatwo powiedzieć
Będę szczery, zawsze mnie denerwowały mądrościowe zalecenia w rodzaju „nie zazdrość”. Wydają mi się równie skuteczne, co lekarskie porady w anegdotach pt. „Przychodzi baba do lekarza”. No bo jak można nie zazdrościć? To tak, jakby przestać oddychać tylko dlatego, że coś nas boli w środku w trakcie tej czynności. Zazdrość jest jedną z pierwszych i podstawowych emocji, które pojawiają się u każdego z nas zaraz na początku życia. Jeszcze nie potrafimy mówić, a już jesteśmy zdolni kłócić się z rodzeństwem o ulubioną zabawkę. Owszem, to właśnie w tamtym kontekście zrodziły się polecenia w rodzaju „nie zazdrość”. Jednak to, co było skuteczną metodą na Jasia (rzecz jasna popartą argumentem siły), dla dorastającego Janka będzie tylko przysłowiową płachtą na byka, a dla Jana już tylko pobożnym życzeniem. Czy tego chcemy, czy nie będziemy odczuwać ukłucia zazdrości, bo jest niczym odruch bezwarunkowy. Tego żywiołu nie można stłumić.
Generalnie negatywnych uczuć – i chodzi tu nie tylko o zazdrość – nie warto tłumić czy wypierać ze świadomości, bo zachowają się niczym duch nieczysty z Jezusowej przypowieści (por. Łk 11, 24–26): raz wyrzucony błąka się po pustkowiu, szuka i znajduje siedem gorszych od siebie złych duchów, wraca i z powrotem bierze „mieszkanie” w posiadanie, a stan osoby staje się znacznie gorszy od początkowego. Powstaje błędne koło albo jeszcze gorzej – spirala zła. Dobitnie mówi o tym św. Jakub w swoim liście: „Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć” (Jk 4,1–2). Zazdrość, pożądanie jeśli nie zostaną na czas rozpoznane i rozmontowane, dają początek reakcji łańcuchowej, która ostatecznie prowadzi do eskalacji przemocy i wojny. By jednak przerwać ten łańcuch zła, trzeba się dobrze wsłuchać w to, co pojawiająca się zazdrość ma do powiedzenia. Ale by ją usłyszeć, przekonują specjaliści od komunikacji, trzeba pozytywnie się nastawić: odrobina sympatii czy szczypta humoru może bardzo pomóc, bo ten diabeł nie taki straszny jak go malują. Dlatego zamiast powtarzać pełną uprzedzenia mantrę: „Nie zazdrość!”, spróbujmy tym razem powiedzieć coś pozytywnego, np. „Mów do mnie jeszcze!” lub „Zazdrości, dodaj mi skrzydła!”.
Między „już” a „jeszcze nie”
Pamiętajmy, że pokusa jest nie tylko zagrożeniem, ale także okazją do większego dobra. Gdyby nie było pokusy, nie byłoby też i cnoty. Przecież nawet nasz Pan, Jezus Chrystus, był kuszony. Idąc więc Jego śladem, spróbujmy „porozmawiać” z zazdrością, by odkryć to większe dobro, które właśnie pojawia się na horyzoncie. Zło zawsze żeruje na dobru, bo samo z siebie nie ma istnienia. Co jest tym dobrem? Przekonamy się o tym za chwilę. Na razie zajrzyjmy zazdrości głęboko w oczy i spróbujmy usłyszeć to, co próbuje nam powiedzieć.
A zazdrość ma nam do powiedzenia przynajmniej trzy rzeczy. Po pierwsze, przypomina nam o tym, że jeszcze żyjemy, istniejemy! Nasza krucha, ludzka natura daje o sobie znać pewnym brakiem czy frustracją z powodu jakiejś potrzeby. Po drugie, najlepsze jeszcze przed nami! Jeszcze nie dotarliśmy do celu, przeciwnie, otwierają się przed nami nowe horyzonty i jeszcze coś w życiu możemy osiągnąć. Po trzecie, od nas zależy, jaką drogę obierzemy. I to jest najważniejsze, bo jeśli nie weźmiemy spraw w swoje ręce, to zazdrość urządzi nam prawdziwe piekło na ziemi. Wtrąca nas ona bowiem w sytuację, w której stajemy na rozdrożu z tysiącem otwartych możliwości – najgorzej jest nie wybrać żadnej, bo wtedy szarpać nas będzie jak wilki rannego niedźwiedzia: nie zabije, ale też żyć nie pozwoli. Wybór zaś tego, co nam się najbardziej narzuca, zwykle też nie jest dobrym rozwiązaniem. Przykładowo, zazdrość może nas dopaść wszędzie, nawet na niedzielnej Mszy św., powiedzmy między czytaniami mszalnymi. Wystarczy banalny powód, ot choćby to, że dostrzeżemy u sąsiada z boku lepszy model komórki lub że jego dziewczyna (może żona), piękna jak marzenie, jest lepiej ubrana niż nasza ślubna połowa. To wystarczy, by zaczęła się pogoń myśli, uczuć i gotowych scenariuszy działania, które – jeśli ich nie zatrzymamy – na pewno doprowadzą mózg do temperatury wrzenia. Zazdrość bowiem od razu przywoła na pomoc wspomnianych siedem gorszych od siebie złych uczuć-duchów. I tak zaczniemy użalać się nad sobą („ja zawsze miałem\mam gorzej od innych”), złościć i gniewać („dlaczego nawet w kościele ludzie muszą obnosić się swoim bogactwem”), odczuwać resentyment („dziewczyna piękna, ale pewnie głupia”), lękać („a jeśli stracę pracę lub żonę”), wstydzić lub odczuwać poczucie winy („znowu jestem do niczego”, „nie potrafię zadbać o nas”). Jedyny sposób, by nie zwariować, to przerwać tę gonitwę myśli i uczuć. Tylko jak?
Nawrócenie potrzebne na już
Negatywną spiralę zazdrosnego narzekania czy biadolenia najlepiej przerwać radykalnie. W świecie emocji taką radykalną odpowiedzią na zazdrość i jej pochodne są emocje i uczucia pozytywne. Dlatego przede wszystkim trzeba się ucieszyć, choćby z tego, że ukłucie zazdrości przypomniało nam, że żyjemy i wiele jeszcze mamy przed sobą w drodze do świętości. A kto potrafi ucieszyć się sobą, to łatwiej też ucieszy się kimś innym, tym że dobrze mu się powodzi, że ma taką fajną komórkę, no i żonę, więc pewnie jest inteligentny i odnosi spore sukcesy. Brzmi jak w bajce? Jeśli tak, to brzmieć tak musi, bo przecież nikt nas jeszcze nie nakłonił, by taką strategię zastosować w życiu. I choć pierwsze kroki będą wyglądać śmiesznie i infantylnie, to warto przyłożyć się do tej lekcji, bo z czasem nabierzemy wprawy i finezji. Nie wolno też zapominać o modlitwie – Jezus w czasie kuszenia na pustyni modlił się i to aż dni czterdzieści. Dzięki modlitwie łatwiej przyjdzie nam wzbudzać pozytywne postawy w momencie pokusy. Wystarczy choćby akt strzelisty: „Jezu, cichy i pokorny, uczyń serce według Serca twego”.
Jedyną słuszną odpowiedzią na zazdrość jest wdzięczność, bo to ona jest tym pozytywnym uczuciem/stanem, na którym zazdrość żeruje. Zazdrość jest wypaczonym przez krzywe zwierciadło ludzkiej duszy obrazem wdzięczności: w podobny sposób jest bezinteresowna i zapatrzona w nieskończoność. Z doświadczenia bowiem wiemy, że rozbudzone gwałtownie przez zazdrość potrzeby, nawet jeśli zostaną zaspokojone, to odezwą się znowu po jakimś czasie, i to gwałtowniej niż za pierwszym razem. Jak w naszym przykładzie: nawet gdybyśmy mogli legalnie wziąć w posiadanie aparat komórkowy naszego sąsiada (że o dziewczynie czy też żonie nie wspomnę), to bardzo szybko okaże się, że ten model jest już przestarzały i na dodatek nie wszystko w nim działa (co również odnosi się do „pięknej jak marzenie” dziewczyny czy żony, choć mieliśmy już o tym nie wspominać). W zazdrości jak nigdzie indziej sprawdza się powiedzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego potrzebne jest nawrócenie i to nawet kilkustopniowe.
„Nie samym chlebem żyje człowiek…” – powiedział Jezus do kuszącego go wizją chrupiącego pieczywa diabła. I na tym polega pierwsze możliwe nawrócenie: na odkryciu, że choć jesteśmy materią (i to ożywioną!), to samą materią nie da się nas zaspokoić. Do życia konieczne jest coś więcej niż materia. I o tym traktuje druga część wypowiedzi Jezusa: „ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4, 4). Odkrycie rzeczywistości duchowej (niematerialnej) nie wystarcza – potrzebna jest też dobra orientacja w tym świecie ducha, a ta dotyczy prawdy i dobra. I to jest drugie nawrócenie. Zazdrość w tej sferze nie jest dobrym przewodnikiem – jej pojęcia prawdy czy dobra zawsze są wypaczone. Mordercza zazdrość nie opuściłaby nas nawet wtedy, gdybyśmy mieli w posiadaniu świat cały. Można ją pokonać jedynie uznaniem tego prostego faktu, że to nie my jesteśmy panami świata. I o tym jest ostatnia pokusa Jezusa: Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Mt 4, 10). I to jest ostatnie nawrócenie: odkrycie, że istnieje Bóg, który wszystko ma pod swoją władzą.
Dziękczynienie, czyli Eucharystia
Zazdrość to podziw dla czegoś lub kogoś, po co – niczym w raju – od razu wyciąga się pazernie rękę. Wdzięczność to podobny podziw, który jednak potrafi „karmić się swoim głodem” i wytrzymując pokusę wyciągnięcia ręki przemienia się w kontemplację rzeczywistości. Dzięki wytrwaniu w tym napięciu zazdrośnik może przemienić się w człowieka wdzięczności, który ceni sobie to, co ma, kim jest i kim może się stać, bo wszystko dla niego staje się darem pochodzącym od Boga. Nawet rzeczy trudne – niepowodzenia czy przeciwności – bo przecież jeśli wszystko jest w ręku Boga, to i one są dane, by wypełniła się wola Boża.
Nieprzypadkowo Eucharystia oznacza dziękczynienie. W tym sakramencie dokonuje się bowiem przedziwna przemiana: ofiarujemy Bogu odrobinę chleba i kilka kropel wina zmieszanego z wodą, a w odpowiedzi otrzymujemy Ciało i Krew Jego Syna, nasze zbawienie. Może warto zacząć dodawać do tej odrobiny nasze ukłucia zazdrości, nasze braki, trudności i kłopoty, wiedząc, że On odpowie nam całym sobą i przemieni nasze serca według Serca Swego. Czy można sobie wyobrazić korzystniejszą wymianę? Oddaj Bogu wszystko, a wszystko stanie się darem od Niego.
Pytania:
Czy potrafisz przyjmować ukłucia zazdrości jako zachętę do odkrywania nowych możliwości i horyzontów?
Czy też raczej zamykasz się w uczuciach negatywnych: odgrywasz rolę ofiary i złościsz się na Boga, ludzi i cały świat, że nie jest taki, jak sobie wymarzyłeś?
Czy jesteś wdzięczny Bogu za wszystko, co przynosi ci życie?
Czy cenisz sobie Eucharystię, sakrament przedziwnej wymiany?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.