Nowoczesna kultura, zrodzona z ducha oświecenia, bywa wobec świętości, religii, metafizyki bądź obojętna, bądź wroga. Oczywiście jest też tak – znów nie tak rzadko – że otwarcie mówi o Bogu, chyba jednak częściej twórcy wyrażają wątpienie, niepewność niż afirmację.
Chodzi o głód sacrum. Nowoczesna kultura, zrodzona z ducha oświecenia, bywa wobec świętości, religii, metafizyki bądź obojętna, bądź wroga. Oczywiście jest też tak – znów nie tak rzadko – że otwarcie mówi o Bogu, chyba jednak częściej twórcy wyrażają wątpienie, niepewność niż afirmację. Nowoczesna kultura to stąpanie po niepewnym gruncie poszukiwania sensu w świecie. Niezależnie jednak od przenikającego ją drżenia wobec pustki i nicości można w niej dostrzec potrzebę otwarcia na coś, co wynika z podstawowych pytań o życie, jego wartość, o źródła dobra i zła. Dlatego metafora głodu wydaje się nośna. Jak również druga metafora – ssania.
Jakub Lubelski swojej książce nadał tytuł Ssanie. Głód sacrum w literaturze polskiej[1], bowiem w swoich esejach podjął próbę przeczytania dzieł niektórych ważnych polskich pisarzy właśnie przez pryzmat ich poszukiwań metafizycznych. Dodajmy, że poza wyjątkami nie dokonuje on egzegezy twórców otwarcie religijnych. Interesują go autorzy agnostycy lub dotykający wiary, ale w sposób niejednoznaczny i przewrotny. Szuka u nich śladów sacrum, przebijania metafizyki przez szczeliny niepewności i wahania. Nie nawraca ich, nie dopisuje im tego, czego u nich nie ma. Rzetelnie szuka jednak miejsc niejednoznacznych, które pozwalają mu na lekturę uwzględniającą czynnik sakralny. Pisze o ssaniu i głodzie, bo w potrzebie metafizyki dostrzega coś bez mała fizjologicznego. Przy czym jest to fizjologicznie potraktowane religijne łaknienie pisarzy, ale też jego własne pragnienie rozmawiania o sacrum za pośrednictwem literatury.
Przyznam, że Ssanie bardzo mnie poruszyło. Z kilku powodów. Po pierwsze to bardzo mądra i przemyślana książka. Lubelski starannie dobiera autorów, o których pisze, a swoje interpretacje popiera solidnymi argumentami. Nie jest przy tym nachalny. Poszukuje u pisarzy sacrum, ale przecież w żadnym momencie nie redukuje ich twórczości do tego aspektu: jedynie wskazuje, że proponowana przez niego lektura jest możliwa. Po drugie poruszył mnie ten typ interpretacji polskiej literatury XX wieku. Lubelski dowodzi, że nawet ta jej część, która bywa uznawana za agnostyczną (lub nawet – jak w przypadku Gombrowicza – ateistyczną), nie jest odwrócona od metafizyki, tylko że nie jest to metafizyka oczywista. Po trzecie Lubelski podejmuje polemikę z zawłaszczającymi (jak w przypadku nowej polskiej lewicy i Brzozowskiego) lub wykluczającymi (Gombrowicz i dla odmiany nowa polska prawica) lekturami. Nie wszystkie argumenty musiały mnie przekonać, przychylam się jednak do zawartego w tych polemikach mocnego przekonania, że pisarz i jego twórczość nie mogą stać się zakładnikami ideologii, nie można dzieła redukować i pozbawiać treści może nieoczywistych, ale w nim obecnych lub przynajmniej możliwych.
Lubelski najpierw koncentruje się na Brzozowskim. Można powiedzieć, że od autora Legendy Młodej Polski zaczyna czytać naszą nowoczesną, dwudziestowieczną literaturę z jej centralnymi problemami. Dlatego upomina się o Brzozowskiego wielowymiarowego, niezredukowanego, czytanego poza ideologią. Polemika z „Krytyką Polityczną” (zwłaszcza ze Sławomirem Sierakowskim) po części tylko ma jednak charakter polityczny. Chodzi tu o coś znacznie więcej. Brzozowski w Ssaniu jest pisarzem, który otwiera dogłębne rozważania o głębi polskiej duszy. Czyli o lękach, przesądach, religijnych odejściach i powrotach. Lubelski u autora Głosów wśród nocy znajduje zapowiedź jak najbardziej współczesnych rozterek. Zmaganie z polskością i katolicyzmem wynika z głębokiego przejęcia się nimi. Wedle Lubelskiego to nie jest lewicowe przewartościowanie, to raczej konserwatywne upominanie się o polifoniczny dialog o wartościach, którego celem ma być ich oczyszczenie i ocalenie. Nic jednak u Brzozowskiego nie jest jednoznaczne i ustalone raz na zawsze. To twórczość poddana napięciu między poglądami.
Wątek rozpoczęty od Brzozowskiego, bronionego przed zawłaszczającą go lewicą, znajduje dopełnienie w zamknięciu książki, czyli eseju, w którym dokonuje się apologia Gombrowicza – chętnie, acz pochopnie wykluczanego przez prawicę. Sytuacja jest analogiczna – lektura przepojona ideologią i polityką sprawia, że pisarza się redukuje, ujednoznacznia, pozbawia głębi. Dla Lubelskiego lektura Gombrowicza ma inspirować, otwierać nowe przestrzenie duchowe, dlatego nie można go przeganiać w imię jakkolwiek rozumianego zaangażowania. Paradoksalnie – wykluczany przez pisarzy prawicowych, może stać się właśnie dla nich tym, kto uratuje samodzielność ich myślenia. Dodajmy: Lubelski nie pisze tego z zewnątrz, sam (o czym otwarcie wspomina) identyfikuje się z formacją prawicową. Chodzi mu jednak po prostu o czytanie mądre i otwierające myślenie, czytanie poza gotowymi i narzuconymi dziełu kliszami.
Paradoksalna religijność braku
Wróćmy jednak do sacrum, które jest głównym tematem książki. Brzozowski jest tu ważny jako ten autor, który potrafił wnikliwie pokazać dylematy wiary. Lubelski dowodzi, że zainteresowanie tego pisarza katolicyzmem nie było przygodne. Ukazanie udręki duchowej człowieka nowoczesnego, doświadczającego ateizmu i dekadentyzmu, ma – zdaniem krytyka – fundamentalne znaczenie. To próba ukazania rozterek, które miały nas nie opuszczać przez cały dwudziesty wiek. Dlatego właśnie Brzozowski otwiera i antycypuje to, co będzie szczególnym wyzwaniem dla kultury przez całe stulecie.
Autor Ssania pisze o doświadczeniu mrocznej, negatywnej, paradoksalnej religijności braku. Z jednej strony pisarze potrzebują metafizyki, z drugiej – nie tylko nie czują pewności wiary, ale dotkliwie przeżywają pustkę powstałą po „śmierci Boga”. Na przykład Schulz. Owszem, można go czytać religijnie, Lubelski jednak idzie tropem interpretacji, w których Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod Klepsydrą stanowią raczej epifanię świata materii, natomiast religijność zostaje zepchnięta do podświadomości, gdzie jednak mimo wszystko uporczywie istnieje i trwa. Esej o Schulzu jest tu szczególnie charakterystyczny, bo ujawniają się w nim dwie cechy pisania i myślenia Lubelskiego. Z jednej strony uczciwość intelektualna i nieułatwianie sobie pracy interpretatora: nie chodzi on na skróty, szuka interesujących go tropów głęboko i weryfikuje swoje ustalenia odmiennymi odczytaniami bądź rozmaitymi źródłami pozaliterackimi. Z drugiej strony istotne jest to, czego poszukuje – ukryta, zepchnięta i/lub nieakceptowana religijność, która wyraża się za pomocą symboli, paradoksalnych obrazów, ocierających się o blasfemię przedstawień Boga, groteskowych przekształceń i wynaturzeń, prześmiewczości, wybuchów religijnej złości.
To widać w rozdziałach poświęconych Witkacemu i Gombrowiczowi. Witkacy, jak pamiętamy, cierpiał z powodu zaniku uczuć metafizycznych. Ratunek miała przynieść sztuka. Nie ustrzegła ona jednak autora Nienasycenia przed rozpaczą. Lubelski właśnie w rozpaczy widzi konsekwencję paradoksalnej religijności bez Boga. Nie jako przykład przestrogi, ale jako jedną z możliwości (radykalną możliwość) wyciągania wniosków z przełamania religijnej wyobraźni, bez której stanięcie wobec Tajemnicy Istnienia, wobec kosmicznej nieskończoności jest po prostu straszne. Wymaga heroizmu, ale może być łagodzone przez błazenadę, która jednak jest tylko suknią przykrywającą nagość rozpaczy. Nie inaczej Lubelski czyta Gombrowicza. Owszem, szuka śladów związku pisarza z katolicyzmem, nie po to jednak, by negować jego ateizm, ale by pokazać, że ma on u autora Kosmosu wyraźny kontekst kulturowy, mentalnościowy i – nie ma co się obawiać tego słowa – religijny. U Gombrowicza, zwłaszcza w dwu jego ostatnich powieściach, mamy do czynienia z czymś w rodzaju negatywnej mistyki, negatywnej epifanii, jak powiada Lubelski – „katapultowania Kościoła w kosmos”.
Świat jawi się w nadmiarze i chaosie, jest niezrozumiały, dlatego potrzebny jest ład. Tylko że tego ładu nie ma, on jest tylko postulatem, pragnieniem, pożądaniem. Tam, gdzie można by się spodziewać sensu, są pustka i nicość. Ujrzenie pustki i nicości ma charakter bez mała mistyczny. Dopowiedzmy – przecież właśnie takie doświadczenie jest czymś przynależnym do mistyki, która (jak wiemy) niektórym każe przeżywać przerażającą noc duszy, głód i nienasycone ssanie. Gombrowicz mistykiem? Lubelski nie posuwa się tak daleko. Taka lektura nie jest jednak niemożliwa, jeśli nie zapomnimy, że mistyka to nie pewność, ale właśnie niekończące się poszukiwanie. Krytyk przypomina, że Gombrowicz czytał Simone Weil. W tym kontekście jego ateizm może być postrzegany jako oczyszczenie. Oczyszczenie kultury, która musi poddać wątpieniu pryncypia metafizyki, by ją ocalić. Dlatego dla Lubelskiego, który czyta literaturę z perspektywy katolickiego przedrozumienia, Gombrowicz jest wyzwaniem, z którym właśnie jako katolik musi się zmierzyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.