Zmiana środka ciężkości

Przewodnik Katolicki 1/2016 Przewodnik Katolicki 1/2016

Z Austenem Ivereigh’em, autorem książki Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego, o męstwie, zdolnościach strategicznych i poddaniu woli Bożej rozmawia Jacek Borkowicz

 

W książce cytuje Pan południowoamerykańskie powiedzenie, że Argentyńczycy – w dużej mierze potomkowie imigrantów z XIX w. – są ludźmi ze statków. Czy takim „człowiekiem ze statku” jest dla Pana Jorge Bergoglio?

– Tak, ponieważ jego rodzina wywodzi się z Włoch. A także dlatego, że jest jezuickim misjonarzem: jest zawsze w drodze. Jak mawiają jezuici, ich domem jest droga. Bergoglio identyfikuje się z imigrantami, z osobami, które opuszczają ojczyznę w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Ale jednocześnie – i to jest pewien paradoks – on jest mocno zakorzeniony. Proszę sobie wyobrazić, że on przez większą część życia prawie nie opuszczał Argentyny. Na dobre zaczął podróżować dopiero wtedy, gdy został prowincjałem jezuickim. To nie jest rzecz zwyczajna jak na Latynoamerykanina.

Ten potomek przybyszów, z definicji otwarty na świat, chętnie cytuje poemat Martín Fierro, argentyński odpowiednik Pana Tadeusza. Jednak tytułowy bohater tego poematu wcale nie jest osobą otwartą: jest ksenofobem, można go nawet nazwać rasistą…

Martín Fierro to ikona argentyńskiego nacjonalizmu. Ten poemat wydobywa esencjonalne wartości, które czynią Argentynę krajem takim a nie innym. Jego silnie nacjonalistyczny pierwiastek nie sprawia jednak, że ta argentyńskość rozumiana jest jako coś zamkniętego dla przybyszów. Sens Martína Fierro nie jest wymierzony w obcych, to dzieło jest wyrazem sprzeciwu wobec swego rodzaju globalizacji, która czyni Argentynę krajem takim, jakim jest Francja, Anglia czy Włochy. Jest ekspresją duszy Argentyny, która w tamtym momencie, w XIX w., stanęła w konfrontacji z kosmopolityzmem. Za to właśnie Argentyńczycy kochają Martína Fierro.

Jednym z mocniejszych rozdziałów książki jest opis zachowania przyszłego papieża Franciszka podczas trwania wojskowej dyktatury lat 1976-1983. Jako prowincjał Bergoglio uratował wówczas dziesiątki osób, jezuickich współbraci, ale nie tylko. Narażał się przy tym na tortury i śmierć. W Polsce nie znamy go z tej strony.

– Ta część jego biografii jest nieznana nie tylko w Polsce. Do niedawna nie wiedziano o tym w samej Argentynie. Nawet jego koledzy jezuici z Colegio Máximo w Buenos Aires nie mieli pojęcia, że w murach kolegium Bergoglio ukrywał politycznych dysydentów. To zostało ujawnione dopiero po jego wyborze na papieża.

Nie waham się nazwać go człowiekiem nieustraszonym. Myślę że to nie jest u niego czymś naturalnym, to raczej dar. Bergoglio jest przecież z natury ostrożny. Odwagę okazywał nie tylko w latach 70., także później, kiedy stanął twarzą w twarz z gangami handlarzy narkotyków i żywym towarem, operującymi w Buenos Aires. To dopiero jest męstwo! Kiedy badałem szczegóły jego życia, sam zacząłem na serio bać się o jego bezpieczeństwo.

To nie jest naiwność albo ryzykanctwo. Ochrona Franciszka dba o zachowanie wysokiego, profesjonalnego stopnia bezpieczeństwa podczas publicznych spotkań papieża. On to akceptuje, nie pozwolił im tylko, aby nie dopuszczali do jego bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Kiedy w Brazylii miał wsiąść do papamobile, uparł się, by okna pojazdu były otwarte. Powiedział wtedy: „Gdy idę do przyjaciół, nie czynię tego w szklanym pudełku”.

On cały czas przygotowany jest na to, że może zostać zabity. Kiedyś powiedział jednemu z moich przyjaciół: „Mam nadzieję, że gdy przyjdzie to, co ma przyjść, kula zgładzi mnie szybko. Bo nienawidzę bólu”. Tak może mówić jedynie ktoś, kto ma głęboką świadomość, że jego życie jest w rękach Boga.

Bergoglio nie tylko ukrywał zagrożonych, ale też udawało mu się wydobywać z więzień przeciwników reżimu. W tym celu musiał interweniować u pułkowników. Nazywa to pan „akrobacją”. Ci ludzie mieli krew na rękach, ale nie było innej rady niż kontakty i negocjacje. Zdarzało się, że po takiej rozmowie wymiotował.

– Był przyciśnięty bardzo brutalną rzeczywistością. Myślę że doskonale rozumiał cenę, jaką przyszłoby mu zapłacić za mówienie głośno tego, co myśli: nie ocaliłby tych ludzi. Z drugiej strony na pewno dostrzegał korzyści, jakie przyniosłoby mu „śmierdzące” milczenie, ślepe na los prześladowanych. Powtarzam, do tego trzeba wyjątkowej odwagi. Ale jest w tym też głęboki zmysł polityczny. Strategia. Wiele osób mówiło mi o Franciszku: on jest jak szachista, przewidujący pięć ruchów do przodu. Można powiedzieć, że jest przebiegły. Jednak ta jego cecha w przedziwny sposób idzie ręka w rękę z poczuciem „duchowości pustyni”, przejawiającej się w radykalnym oddaniu woli Bożej. Połączenie tych dwóch, tak pozornie sprzecznych cech, ukształtowało go takim, jakim go znamy.

Sam powiedział, że w raju Bóg chętniej powita poranionego wojownika niż gładkiego świętoszka.

– Większość Argentyńczyków została poraniona w tamtej brudnej wojnie. To był bardzo traumatyczny czas. Trudno porównywać Argentynę do Niemiec po II wojnie światowej, gdy cały naród pytał: „Jak mogliśmy dopuścić do tego, co się stało?”. W Argentynie każdy pyta o to sam siebie. Czy Bergoglio zrobił wtedy wystarczająco wiele? Nikt nie jest w stanie uczynić wystarczająco wiele w takiej sytuacji. Trzeba robić, co się może. Zamordowano wtedy jego przyjaciółkę Esther Ballestrino de Careaga, a on – we własnym przekonaniu – nie uczynił dość, aby ją ocalić. Ta „wina” tkwi w nim do tej pory.

Jako biskup Buenos Aires, Bergoglio szczególnie opiekował się ubogimi w dzielnicy Villa 21. To dzielnica Paragwajczyków, mówiących w języku guarani. W tym momencie trudno oprzeć się skojarzeniom z filmem Misja.

– To prawda, jezuita Bergoglio jest postacią jakby żywcem wyjętą z tego filmu. Proszę zauważyć, że jako gospodarz Colegio Máximo zarządzał on kolegium tak, jakby to była „redukcja”, XVIII-wieczna jezuicka misja. Wszyscy, łącznie z nim samym, wykonywali tam codziennie brudne prace fizyczne.

Czy jest teologiem wyzwolenia?

– Zależy, co pod tym pojęciem rozumiemy. Teologia wyzwolenia została uformowana przez latynoamerykański sposób odczytania reform II Soboru Watykańskiego. Ale we wczesnych latach 70. rozszczepiła się na dwa nurty: jeden ukształtowany przez pojęcia marksistowskie, drugi – to teologia ludowa, teologia del pueblo. Ten drugi nurt można nazwać specyficznie argentyńskim. W Argentynie lewica zawsze znaczyła bardzo mało. Hasła klas pracujących zostały tam przechwycone przez ruch peronistowski, z jego silnym poczuciem nacjonalizmu i katolicką myślą społeczną.

Powstały więc dwie, kompletnie różne narracje. Marksistowska wersja teologii wyzwolenia z czasem poniosła klęskę. Z kolei teologia del pueblo, którą można opisać jako antyliberalną i antymarksistowską, mocno zakorzeniła się w nauczaniu papieża Franciszka. Zresztą nie tylko jego. Jednym z interesujących owoców moich poszukiwań, prowadzonych w Kongregacji Nauki Wiary, była konstatacja, że głębokie zrozumienie dla tej latynoamerykańskiej teologii okazał Joseph Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...