Mało znanym faktem z życia wielkiego polskiego świętego – o. Maksymiliana Marii Kolbego jest lubuski epizod. Był nim przeszło 40-dniowy pobyt w niemieckim obozie jenieckim w Amtitz. Trafił tutaj jesienią 1939 r. wraz z grupą 34 współbraci w czasie swego pierwszego aresztowania. Niedziela, 20 września 2009
Obozowa codzienność
Niemiecki obóz w Gębicach, filia Stalagu III B w Fürstenbergu, zlokalizowany został na otwartej przestrzeni podmokłych pól, po lewej stronie szosy Żary – Lubsko – Gubin, ok. 400 m od zabudowań wsi. Był jednym z kilkunastu jenieckich obozów przejściowych rozlokowanych blisko granicy i przeznaczonych dla obywateli polskich. Budowany naprędce w sierpniu i wrześniu 1939 r. na ściernisku po zebranej pszenicy, mógł pomieścić kilkanaście tysięcy osób.
Podobnie jak inne tego typu obozy zabezpieczony został podwójnymi 2,5-metrowymi zasiekami z kolczastego drutu. Ogrodzenia, w rozmieszczonych co 200 m drewnianych wieżach, dodatkowo strzegli uzbrojeni w karabiny maszynowe strażnicy. Wnętrze obozu podzielono na sekcje rozdzielone drutem kolczastym. W odrębnych częściach umieszczono żołnierzy, m.in. wziętych do niewoli w bitwie nad Bzurą, oraz cywilów, obywateli polskich różnych narodowości, w tym powstańców wielkopolskich z lat 20., a także osoby duchowne.
Osobno przetrzymywano Ukraińców i Żydów, tym ostatnim wycinano włosy w kształcie krzyża. W każdej sekcji znajdowały się wielkie, nieogrzewane namioty. Wyposażenie każdego namiotu stanowiły zbite z desek stoły i ławki oraz rozrzucona po ziemi słoma, na ścianach zaś wisiały plakaty z ruinami polskich miast i wsi i hasłami w rodzaju: „Anglio, to twoje dzieło!”. Do dziś z obozowej infrastruktury zachowała się betonowa studnia.
Życie w obozie zaczynało się od apelu w namiotach o godz. 8, podczas którego stojący na baczność więźniowie byli liczeni. O godz. 9 odbywał się z reguły kolejny apel przed komendantem danego rejonu, któremu towarzyszyła 30-minutowa gimnastyka lub marsz. W jej trakcie więźniowie zmuszani byli często do śpiewu lubianej przez Niemców pieśni „Góralu, czy ci nie żal”.
Po opadach i jesiennych przymrozkach warunki sanitarne w obozie znacznie się pogorszyły. Brakowało koców, żaden z więźniów nie miał też bielizny na zmianę. Sytuację pogarszał fakt, iż Niemcy rekwirowali wszystkie przedmioty higieny osobistej, także rozdane wcześniej ręczniki. Nie było możliwości umycia się czy wyprania odzieży. Więźniowie spali na gołej ziemi, przykrywali się płaszczami (jeśli ktoś miał).
Braki sanitarne oraz panujące w namiotach przepełnienie spowodowały plagę insektów. W obozie panował głód, co dobrze obrazuje brak zieleni w jego obrębie, wyjedzonej przez wygłodniałych więźniów. Na jedną osobę przypadało bowiem tylko ok. 200 g chleba w ciągu dnia (bochenek na 5 dorosłych osób!). Czasem jeńcy otrzymywali także po 1,5 dkg margaryny lub zamiennie plasterek kiełbasy bądź łyżkę twarogu.
Pragnienie zaspokajano niesłodzoną czarną kawą, po wypiciu której wygłodzeni więźniowie wyjadali fusy. Na obiad na każdy namiot przysługiwało 7 lub 8 wiader wodnistej zupy, co oznaczało, że na ok. 200 osób go zamieszkujących przypadało po ok. pół litra wody z odrobiną tłuszczu oraz kapustą czy marchwią. Czasem na kolację była podawana woda zaprawiona mąką, a wielkim, choć rzadkim przysmakiem, były ziemniaki w łupinach. Głód powodował częste kłótnie i bijatyki wśród więźniów. – Byliśmy głodni, brudni, zziębnięci, zawszeni i często chorzy – podsumowuje tragiczną sytuację w obozie jeden z więźniów, Feliks Hachulski.
Fatalne warunki przyczyniały się do częstych zgonów. Zmarłych grzebano na odległej o prawie 2 km od obozu polanie przy lesie, dziś również porośniętej lasem. W pogrzebach uczestniczyli wyznaczeni przez o. Maksymiliana zakonnicy, np. o. Pius Bartosik. Jak podaje w swoich zapiskach jeden z internowanych zakonników – br. Juwentyn Młodożeniec, niektórzy więźniowie znikali też bez śladu, jak choćby dwóch chorych psychicznie mężczyzn, towarzyszy niedoli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.