Nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić na ten temat – oto obowiązujące savoir vivre otoczenia. Jakby określenie “psychiczna” było przekleństwem, a chorzy psychicznie byli wyklętym ludem ziemi. Ale to się zmieni. Już się zmieniło. Posłaniec, luty 2008
Każda choroba jest doświadczeniem bolesnym, ale możliwym do zaakceptowania, gdy można ją rozpoznać i skutecznie leczyć. Jedynie choroba psychiczna nie znajduje zrozumienia i nadal stanowi przedmiot społecznego tabu. Nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić na ten temat – oto obowiązujące savoir vivre otoczenia. Jakby określenie “psychiczna” było przekleństwem, a chorzy psychicznie byli wyklętym ludem ziemi. Ale to się zmieni. Już się zmieniło.
Choroba psychiczna nie jest pojęciem pustym czy martwym. Nawet jeśli sobie nim specjalnie głowy nie zawracamy, i tak tkwi ono gdzieś głęboko w pokładach naszej świadomości indywidualnej i społecznej. I to tkwi dosłownie, często pod powszechnie znanym adresem bądź nazwą własną. W Krakowie jest Kobierzyn, w Warszawie – Tworki, na Górnym Śląsku – Rybnik, a w Rybniku ulica Gliwicka itd. Gdy w Krakowie ktoś komuś powie: Uważaj, bo trafisz do Kobierzyna, nie trzeba tłumaczyć powodów ostrej wymiany zdań lub bójki, która się wywiązuje. Wymowa lokalnego idiomu jest oczywista i obraźliwa dla jego adresata, bo znaczy tyle co: Mówisz bzdury, oszalałeś, odbiło ci itp. Co więcej, fenomen jest znany pod każdą szerokością geograficzną. Gdy w studenckich latach, jeżdżąc na rowerze po Dublinie, zgubiłem drogę, trafiałem do domu bez trudu, zapytawszy o szpital psychiatryczny, obok którego mieszkała moja wspólnota. Wszyscy (sic!) wiedzieli, gdzie się on mieści. Z samych tylko mimicznych reakcji zapytanych przechodniów mógłbym stworzyć całkiem pokaźne studium ludzkich zachowań: od podejrzliwych lub zaintrygowanych spojrzeń zaczynając, poprzez różne odmiany bardziej lub mniej ironicznych uśmiechów i wymownych gestów, na mimowolnych odruchach obronnych kończąc.
Chorzy psychicznie zawsze budzili u innych lęk, dlatego wykluczano ich ze wspólnot i odsyłano do miejsc odosobnienia, które z czasem zyskały złą sławę. To pewnie były pierwsze – nieformalne, ale realne – getta ludzi wyklętych, opętanych przez “złe moce” i skazanych na zapomnienie. I mimo postępu cywilizacyjnego miejsca te po dziś dzień straszą lub stanowią przedmiot żartów czy znaczących słów i gestów, które na stałe weszły do powszechnej komunikacji. Jakby poczuciem humoru czy rubasznością dało się zagłuszyć atawistyczny lęk, który ci chorzy budzą. Co jednak bardziej intrygujące, tak stanowcze i wyrobione zdanie mają ludzie, którzy nigdy na swej drodze nie spotkali psychicznie chorego, ci zaś, którzy mieli kontakt z chorymi – zwykle przelotny i bardzo płytki – przyznają się do poczucia bezradności, zakłopotania i lęku, nie roztaczają natomiast żadnych apokaliptycznych wizji okrucieństwa czy prześladowań, których od chorych doznali. Czy to nie typowe reakcje dla tabu? A przecież chorzy psychicznie nierzadko żyją w naszym sąsiedztwie, pozdrawiamy ich na ulicy, podajemy rękę przy znaku pokoju w kościele, i robimy to spokojnie i serdecznie tylko dlatego, że nic nie wiemy o ich chorobie, a oni nigdy się nie przyznają do tego, że wyszli z psychozy lub że żyją w miarę dobrze dzięki odpowiednio ustawionym lekom. I to jest jedyna zaleta niewidzialnego piętna, jakim jest choroba psychiczna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.