Czy można obwiniać producentów broni o to, jak jest używana? Na Zachodzie nad takimi pytaniami dyskutują politycy, ludzie Kościoła i obywatele. Tygodnik Powszechny, 25 maja 2008
Gdy kraj demokratyczny sprzedaje broń reżimom, chyba nie może mówić o eksporcie demokracji. Czy godzi się handlować bronią z krajami o nie najlepszej reputacji? To problem bynajmniej nie akademicki.
– Producent broni w kraju demokratycznym musi się zastanawiać nad tym, kto i w jakim celu nabędzie jego towar. Dotyczy to właściwie nie tyle producenta, ile jego rządu, gdyż tzw. eksport specjalny podlega regulacjom międzyrządowym, w tym także jest ograniczany przez ONZ – mówi prof. Roman Kuźniar, ekspert do spraw międzynarodowych. – Chodzi o to, by uniknąć szkodliwego rozprzestrzeniania się niektórych typów broni, uniknąć sprzedaży do krajów czy rejonów objętych konfliktem i nie sprzedawać broni krajom, które mogłyby użyć jej przeciw własnym obywatelom. Myślę, że regulacje międzynarodowe są tu wystarczająco rygorystyczne. Rzecz w tym, by ich przestrzegać, i to jest sprawa rządów.
Ministerstwo Gospodarki oczywiście zapewnia, że Polska „zobowiązana jest do przestrzegania międzynarodowych uregulowań, takich jak konwencje, porozumienia nieproliferacyjne, umowy, zobowiązania sojusznicze, kodeksy”. Także zdaniem Onyszkiewicza, Polska nie wyłamuje się ze średniej europejskiej, nie mówiąc już o USA – największym w świecie eksporterze broni.
Współczesny świat nie zna wojen, w których oboma stronami konfliktu byłyby kraje demokratyczne. Ale prof. Kuźniar uważa, że nie ma tu jasnego podziału na demokracje i reżimy: – Kraj kupujący broń nie musi być demokratyczny, bo i kraje demokratyczne nie są już takie święte, jeśli chodzi o cel czy sposób używania broni – mówi. – A państwa niedemokratyczne nie muszą być reżimami dopuszczającymi się poważnych naruszeń praw człowieka. Broń i sprzęt są sprzedawane także po to, żeby można było utrzymać fabryki, które zaopatrują naszą armię.
Ten ostatni argument wydaje się niezwykle istotny dla polityków – jeśli w ciągu minionych 18 lat politycy wypowiadali się na temat eksportu polskiej broni, to czynili to właściwie tylko z dwóch punktów widzenia: albo socjalnego (eksport jako narzędzie pozwalające utrzymać miejsca pracy), albo czysto biznesowego (eksport jako źródło niezłych dochodów). Jest też trzeci argument: ocenia się, że połowa mocy produkcyjnych polskiego przemysłu jest „uśpiona” na wypadek wojny. Reszta więc musi zarabiać podwójnie, a potrzeby polskiego wojska nie wystarczą.
Z punktu widzenia polityków – i ich, jak powiedziałby politolog, „etyki odpowiedzialności” – można się więc krzywić nad tym, co z wyprodukowanym w Polsce sprzętem zrobią rządy Nigerii czy Indonezji (gdzie armie islamskich państw prześladują chrześcijan) albo... Rwandy (dokąd sprzedawano broń w połowie lat 90.) Jednak – tak argumentowałby polityk – aby uniknąć takich dylematów, trzeba by w ogóle zrezygnować z produkowania broni (i powiedzieć to robotnikom wyborcom).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.