Do części wykluczonych nie da się dotrzeć opowieściami o wędkach i rybach. Oni są ustawieni tylko na rybę i to nawet nie na łososia, ale na cokolwiek. Tygodnik Powszechny, 29 czerwca 2008
Anna Mateja: W Stoczni Gdańskiej zbierze się pokaźne grono ludzi o różnych poglądach, by rozmawiać o ekonomii solidarnej, czyli takiej, której nadrzędnym celem nie jest zysk, ale rozwiązywanie problemów społecznych: aktywizacja trwale bezrobotnych, integracja niepełnosprawnych, rozwój terenów zmarginalizowanych. Dla samej Stoczni Gdańskiej to już pomysły spóźnione: zysk okazał się ważniejszy i miejsce podpisania Porozumień Sierpniowych stało się ofiarą transformacji. Chichot historii?
Kuba Wygnański: Dla wielu ludzi – z Gwadelupy, Europy Wschodniej czy Unii Europejskiej, którzy tam przyjadą – Gdańsk to miasto-symbol, początek historycznej zmiany i centrum jej promieniowania. Chichot, nie chichot – nie ma lepszego miejsca, by sobie przypomnieć, o co chodziło w Porozumieniach Sierpniowych z 1980 r., a także od czego zaczynaliśmy w 1989 r. Czy chodziło o gospodarkę wolnorynkową? To nie takie proste. Niektóre postulaty strajkujących mówią wprost o konieczności likwidacji cen komercyjnych i wprowadzeniu tymczasowej reglamentacji towarów (pamiętajmy jednak o kontekście historycznym!). W 1989 r. była polityczna zgoda na zastosowanie „terapii szokowej” – z definicji kosztownej, dlatego powinna ona trwać jak najkrócej. To nie zamyka jednak dyskusji na temat akceptowalnej wysokości tej ceny. Tadeusz Mazowiecki w filmie dokumentalnym, którego premiera będzie właśnie w Gdańsku, wspomina z goryczą moment, kiedy dotarła do niego świadomość, że największą cenę za przemiany napędzane przez ruch „S” zapłaci wielkoprzemysłowa klasa robotnicza – największe dla niej wsparcie.
Nie chcę histeryzować, ale rozmiary pewnych zjawisk wykluczenia w Polsce są naprawdę niepokojące, np. najniższy w EU wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych.
Po prawie 20 latach od zmiany ustrojowej czas zapytać, dlaczego nie wszystko nam się podczas transformacji udało, jakiej drogi szukaliśmy? Na pewno nie takiej, przy której zostawiamy tak wielu ludzi „zbędnych”.
Balcerowicza słodziliśmy przecież Kuroniem.
Ale nie dość skutecznie – nie mieliśmy i nie mamy równie mocnego programu społecznego jak ekonomicznego. Stąd wykluczeni i rozczarowani, którzy później zasilili szeregi populistów. Trzeba szukać innego paradygmatu polityki społecznej, którego istotą nie będzie utrwalanie bezradności i zależności, ale aktywizacja i współodpowiedzialność. Czas zwodować w stoczni nowe idee (i przypomnieć stare), które pozwoliłyby zająć się problemami od lat odkładanymi.
W takim razie, od czego trzeba zacząć?
Hm... Od rewolucji moralnej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.