Piękna twarz

Zmarły dziesięć lat temu Jerzy Turowicz miał w Kościele szczególne powołanie: był „znakiem sprzeciwu”, kimś, kto wzywał całą wspólnotę kościelną (i samego siebie jako jej uczestnika) do radykalnej przemiany. Tygodnik Powszechny, 25 stycznia 2009


Za o. Jacques’em Loewem, wybitnym francuskim duszpasterzem, księdzem-robotnikiem, powtarzał więc, że „Kościół nie jest łodzią podwodną”. Dlaczego? Bo „łódź podwodna jest całkowicie zanurzona w morzu, ale nic nie jest bardziej oddzielone od morza niż ona. Natomiast rybak, na swojej łodzi, jest naprawdę na morzu. Często Kościół pośród ludzi jest jak łódź podwodna, nietknięta falami. Tymczasem trzeba, by był on jak łódź Piotrowa, która w czasie burzy napełniała się wodą”.

Nowa wizja eklezjologiczna owocowała otwarciem na świat współczesny, określanym wówczas włoskim terminem „aggiornamento”. Przed Soborem – pisał Jerzy Turowicz – Kościół przyjmował wobec świata postawę defensywy lub konfrontacji. Teraz, właśnie dzięki Soborowi – dodawał – zaczął go postrzegać zupełnie inaczej: „Świat jest taki, jaki jest, Kościół ma w tym świecie pełnić swoją misję, dlatego musi go najpierw rozumieć, musi mówić do niego językiem takim, jaki ten świat jest w stanie zrozumieć, i powinien nawiązać z nim dialog”.

To pociągało za sobą konieczność prowadzenia przez Kościół wielostronnej „rozmowy” ze światem, poczynając od chrześcijan innych wyznań, poprzez wyznawców innych religii, aż po nawiązanie relacji z niewierzącymi, dialog ze światem kultury, z mediami... Turowicz osobiście się w te dialogi (np. z judaizmem) angażował – i bywał bardzo krytyczny, kiedy widział, że hierarchia albo pewne grupy świeckich, albo też niektóre katolickie instytucje (np. media) tej postawy Kościoła nie rozumiały bądź się jej sprzeciwiały. Bo dla Redaktora „Tygodnika” otwartość była równoznaczna z wiernością Chrystusowi.

„Postawa otwarta – pisał – oznacza, że nie świat jest dla Kościoła, lecz Kościół dla świata. Kościół nie jest niewzruszonym monolitem, strażnikiem niezmiennej prawdy, który czeka, żeby świat do niego przyszedł po tę prawdę, żeby mu się podporządkował”. To on powinien iść ku światu, ku człowiekowi. Kwintesencją tej na nowo odkrytej prawdy o misji Kościoła były dlań słowa zapisane przez Jana Pawła II w encyklice „Redemptor hominis”, że człowiek (każdy bez wyjątku!) „jest drogą Kościoła”.

To rzeczywiście był przewrót kopernikański w myśleniu o Kościele. Oto bowiem instytucja zajmująca przez wieki uprzywilejowane miejsce w „kosmosie” społecznym deklarowała, że zamiast królować, pragnie służyć. To miało swoje konsekwencje również w porządku politycznym – oznaczało definitywną rezygnację z „ambicji władzy i (choćby pośredniego) panowania nad światem, (...) rezygnację z przywilejów, jakimi władza świecka obdarzała Kościół od czasów Konstantyna”. Oznaczało też porzucenie tzw. środków bogatych i chęci narzucania innym swoich poglądów...

Panu Jerzemu obca była tzw. militarna wizja Kościoła jako oblężonej twierdzy albo instytucji nawołującej do krucjaty przeciwko światu... Głęboko wierzył natomiast w Kościół, który – jak ewangeliczny zaczyn – jest wszędzie obecny i „od wewnątrz, powolną pracą, przemienia kształt świata”.

Tak właśnie powinna wyglądać, jego zdaniem, realizacja Ewangelii w Kościele instytucjonalnym. A jeśli kiedyś bywało inaczej, powiadał, jeśli sądzono (czasem tak się uważa i dzisiaj), że Kościół „najlepiej służy Ewangelii, służąc niejako sobie” – oznacza to, że musi on wciąż na nowo dokonywać krytycznej autorefleksji, że potrzebuje nieustannej odnowy („Ecclesia semper reformanda”) i nawrócenia. Powrotu do Chrystusa, który jedyny – On sam, a nie Kościół, będący Jego narzędziem – ma moc zbawienia człowieka.

Ukoronowaniem i zarazem wcieleniem Soboru był dla Turowicza pontyfikat Jana Pawła II. Na przekór zachodnim kontestatorom mówił, że jest to pierwszy papież „w pełni soborowy”, to znaczy ukształtowany przez Vaticanum Secundum. Ogromne wrażenie robiły na nim ekumeniczne gesty Jana Pawła II, a także inicjatywy mające na celu ożywienie dialogu międzyreligijnego (np. spotkanie w Asyżu – swoiste poszerzenie jedności i powszechności Kościoła).

Ale największą wagę przywiązywał do papieskiego wezwania – które zarazem uważał za najśmielsze – żeby Kościół dokonał „oczyszczenia pamięci” i odważnie wyznał winy i zaniedbania, za które odpowiedzialność ponoszą wyznawcy Chrystusa. To poniekąd nowe spojrzenie na świętość Kościoła stanowiło dlań przedsięwzięcie absolutnie rewelacyjne; Jerzy Turowicz wiązał z nim ogromne nadzieje, których przedmiotem była przyszłość Kościoła i jego obraz w oczach opinii publicznej.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...