W dziecku pozostawionym przez biologicznych rodziców pozostaje na całe życie blizna. Ale ona nie podważa sensu adopcji. Każde dziecko chce mieć mamę i tatę. Nawet jeśli nie rozumie, co to znaczy. Tygodnik Powszechny, 15 lutego 2009
Joanna Brożek: Adopcje przez długie lata były tematem tabu. Wzrasta liczba rodziców gotowych do adopcji, ale wielu nadal utrzymuje ją w tajemnicy. Dlaczego?
Ida Szwed: Główną motywacją jest ochrona dziecka. Wszyscy akceptujemy adopcje, ale kiedy obok pojawia się dziecko adoptowane, bardziej się je podgląda: co odziedziczyło, do kogo jest podobne. Rodzice adopcyjni mają często poczucie przekraczania wobec nich granic. Jeśli co szósta para w Polsce nie może mieć dzieci, to problem jest dość powszechny – a jednak nie potrafimy o nim rozmawiać. Niepłodni rodzice czują się gorsi.
Jesteśmy dinozaurami, gatunkiem skazanym na wyginięcie, jak napisała w jednej ze swoich książek o adopcji Katarzyna Kotowska. Ptaki i zwierzęta się rozmnażają, a my wydajemy na świat coraz mniej potomstwa. To jest największym bólem ludzkości. Ludzie adoptują z dobrego serca, ale pierwszym jest jednak ból, że się nie ma własnych dzieci. Rodzice przed adopcją czują się napiętnowani przez otoczenie. Teściowa spogląda badawczo, czy nie rośnie brzuch, ktoś inny zadaje uporczywe pytania.
Co trzeba w sobie przełamać, żeby zdecydować się na adopcję?
Większość osób myśli o adopcji mniej więcej po 10 latach małżeństwa i od 5 do 8 lat intensywnego starania się o dziecko. Są zmęczeni nieudanymi próbami, z którymi za każdym razem wiążą nadzieje. Posiadanie potomstwa jest jednym z ważniejszych zadań rozwojowych dorosłego człowieka. Decydując się na adopcję, trzeba przewartościować to zadanie. Przeżyć żałobę także po nienarodzonym dziecku. Zdarza się, że jeden z małżonków jest szybciej gotowy do adopcji.
Kto zwykle wychodzi z propozycją?
Kobieta. Ale jest i odwrotnie, kiedy to ona podkreśla, że chce się spełnić, woli czekać, a mąż już by adoptował, bo jest zmęczony leczeniem, próbami, często sytuacją, która zdestabilizowała im życie małżeńskie, podporządkowując je jednemu tylko celowi.
Wspomniana już Kotowska wysuwa tezę, że w adopcji mamy do czynienia z sytuacją, gdzie szczęście rodziców adopcyjnych jest budowane na dramacie rodziców biologicznych, niezależnie od przyczyn, z jakich oddali czy porzucili swoje dzieci. Czy na takiej podstawie może powstać autentyczna więź rodzinna?
Przez własne cierpienie rodzice gotowi do adopcji mogą szczerze pokochać dziecko. Wierzę w miłość i w to, że uczciwe podążenie za potrzebami dziecka ma szanse powodzenia. Chociaż są teoretycy, którzy mówią, że adopcja jest zjawiskiem ryzykownym. Korzystniejsze jest ich zdaniem, kiedy dziecko jest wychowywane przez krewnych.
Adopcja ma szanse przynieść rodzinie szczęście, kiedy rodzice adopcyjni nie lekceważą i nie gardzą rodzicami biologicznymi, nie podcinając w ten sposób dziecku korzeni. Można dziecku tłumaczyć, że oni mu dali wszystko, co mogli. Błędem jest, jeśli rodzice adopcyjni myślą o sobie w kategoriach „tych lepszych”.
Czy można oczekiwać wdzięczności od dziecka adoptowanego?
A czy ty oczekujesz jej od swoich dzieci? Myślę, że to jest zaprzeczeniem sensu miłości. Oczywiście znam osoby adoptowane, które wdzięczność odczuwają. Ale szaleństwem jest jej oczekiwać. To tak samo, kiedy rodzice adopcyjni oczekują od dzieci specyficznych zdolności i sukcesów w szkole. Trzeba kochać je takimi, jakie są.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.