Odbudowa dialogu z Niemcami wymaga zbiorowego wysiłku. Ważny jest nie tylko charakter oficjalnych kontaktów. Liczą się język i klimat spotkania. Polska toczy rozmowy z przedstawicielami państw, sąsiaduje jednak ze społecznościami. Znak, 05/2007
Brak busoli w polityce niemieckiej nowego rządu widoczny był w exposé zarówno premiera Kazimierza Marcinkiewicza z 10 listopada 2005 roku, jak i Jarosława Kaczyńskiego z 19 lipca 2006. Enigmatyczność sformułowań Kazimierza Marcinkiewicza, który zapewniał, że strategiczne priorytety Polski nie ulegną zmianie, a jednocześnie stwierdzał, iż „budowa IV Rzeczypospolitej oznacza również dokonanie istotnej zmiany w sposobie uprawiania polskiej polityki zagranicznej” utrudniała od początku znalezienie odpowiedzi na pytanie, w jakim kierunku zmierza polityka zagraniczna nowego rządu. Premier zapowiadał zmianę „filozofii dyplomacji”. Chciał „znaczącej poprawy pozycji Polski na arenie międzynarodowej”, czego warunkiem miało być „urealnienie polityki zagranicznej” i „jasno określone interesy narodowe”. W żadnym z dwóch exposé nie wspomniano o Niemcach, chociaż w obu dokumentach znalazło się miejsce na postulaty współpracy z odległymi krajami Azji i innych kontynentów. Kolejność pierwszych podróży zagranicznych prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego nie pozostawiała wątpliwości, iż Niemcy jako sąsiad znajdują się na odległym miejscu w hierarchii priorytetów współpracy naszego kraju.
Polityka wobec Niemiec sformułowana została nie na zasadzie pozytywnego programu rozwiązywania problemów i wypracowania mechanizmów dochodzenia do konsensu w kwestiach spornych, lecz poprzez negację dotychczasowej polityki zagranicznej III RP. W ten sposób stała się ona od początku elementem rozgrywki wewnątrzpolitycznej i zmagań o tzw. IV Rzeczpospolitą. Wyraża się ona w przeładowanej emocjami i bezprecedensowej nagonce na byłych ministrów spraw zagranicznych, przedstawicieli wszystkich dotychczasowych rządów oraz środowisk opiniotwórczych, do których zalicza się en bloc postkomunistów, część środowisk solidarnościowych, liberałów oraz elity refleksyjne, których stanowisko odbiega od oficjalnej linii rządu. Zakwestionowany został cały dorobek normalizacyjnej polityki wobec Niemiec, łącznie z wyborem zachodniego sąsiada jako adwokata w staraniach Polski o członkostwo w NATO i UE.
Wewnątrzpolityczne uwikłania, w stopniu niespotykanym od demokratycznego przełomu 1989/1990, rzutują na charakter postaw i poczynań wobec RFN. Tymczasem analiza sytuacji międzynarodowej w momencie załamania się komunistycznego systemu i jednoczenia Niemiec, gdy przedstawicielom pierwszego demokratycznego rządu: Tadeuszowi Mazowieckiemu, Krzysztofowi Skubiszewskiemu oraz Jerzemu Sułkowi, głównemu negocjatorowi polsko-niemieckich traktatów, przyszło pertraktować na temat ram porozumienia polsko-niemieckiego, nie pozostawia wątpliwości co do stopnia trudności, które musieli oni pokonać. Dla wynegocjowanych wówczas założeń i treści obu traktatów nie było bowiem alternatywy. Ci przedstawiciele obecnej władzy i związanych z nią środowisk, którzy szerzą opinię o „dyplomacji niemocy”, „serwilizmie” i polityce „na klęczkach”, przenoszą mechanicznie obecne warunki i doświadczenie w przeszłość. Zdają się oni zapominać, iż w trakcie ówczesnych rozmów Polska pozostawała jeszcze członkiem Układu Warszawskiego i RWPG, na ziemiach polskich stacjonowały wojska radzieckie, sąsiadowaliśmy nie z Niemcami, lecz Niemiecką Republiką Demokratyczną i obowiązywała nadal odpowiedzialność czterech mocarstw za Niemcy. Minister Skubiszewski wyznał po latach, iż obawiał się powtórzenia nowej Jałty. Dyplomacja jest sztuką osiągania tego, co możliwe. Priorytetem było wówczas dla Polski uznanie ostateczności granicy polsko-niemieckiej i temu zadaniu podporządkowano intensywne zabiegi dyplomatyczne w niezwykle trudnej i skomplikowanej sytuacji międzynarodowej, gdy wszystko nagle znalazło się w ruchu.