Chrześcijanie starają się o zbawienie duszy, doskonalą życie duchowe i zmierzają do uduchowienia całego życia. Tak pojmowana duchowość niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem, które akcentuje, że celem ludzkiego życia nie jest trwanie w stanie czystego ducha, ale zmartwychwstanie ciał. Znak, 10/2007
„Bóg stworzył tylko duchy i to, co nie może ulec zepsuciu ani zniszczeniu, gdyż dzieła Boże trwają wiecznie; zaś wszystkie rzeczy widzialne lub wyczuwalne, takie jak niebo i ziemia i wszystko, co się tam znajduje, z wyjątkiem samych tylko duchów, są dziełem diabła” – wyjaśnia poglądy średniowiecznych już katarów Jean Duvernoy [3]. Między tymi dwiema siłami – w człowieku unaocznia je cielesność pochodząca od diabła i duchowość będąca cząstką boskości – toczy się nieustający konflikt. Jego celem jest oddzielenie tego, co święte, od tego, co takim zdecydowanie nie jest, czyli ducha od cielesności, uwolnienie cząsteczek Boga uwięzionych w materialności i powrót do stanu niezmiennej świętości.
Tak sformułowaną naukę (bo katarzy nie dodali do jej istoty nic, czego nie mówiłby już Mani) św. Augustyn uznaje za największą z możliwych herezji [4]. I trudno tej opinii nie podzielać. Jeśli bowiem starożytni i średniowieczni manichejczycy mają rację – to rozdarciu ulega nie tylko więź między Starym a Nowym Testamentem, ale także więź między ludzką a Boską naturą Jezusa Chrystusa. Bóg-człowiek istnieć nie może, bowiem wcielenie oznaczałoby w istocie wstąpienie w zło, utożsamienie się z nim, a to jest całkowicie niemożliwe. Destrukcji zatem w takiej sytuacji podlega centralne przekonanie chrześcijaństwa o tym, że Bóg stał się człowiekiem, podlegającym zmienności, zniszczeniu i czasowi. Niemożliwe staje się również wniesienie człowieczeństwa do niezmiennej natury Trójcy Świętej, jego przebóstwienie w osobie Jezusa Chrystusa, który po wniebowstąpieniu z ludzką duszą i ciałem zasiada po prawicy Ojca. Jezus pozostaje – w takim rozumieniu chrześcijaństwa, jakie właściwe jest rozmaitym nurtom manicheizmu – wyłącznie prorokiem, który ma wyprowadzić zagubione dusze na spotkanie z Ojcem, a człowiek ograniczony zostaje tylko do duchowości.
Tak radykalny podział antropologiczny (na dobrą duszę i złe ciało) przekłada się zresztą również na swoisty dualizm eklezjalny. Manichejczycy (i tu znowu bez różnicy: średniowieczni i starożytni) oddzielali od siebie radykalnie „doskonałych”, którzy całkowicie realizowali ich nauczanie i poświęcali mu się bez reszty, odrzucając wszystko, co cielesne (nie tylko seks, ale w pewnym momencie życia nawet pożywienie), i zwyczajnych „słuchaczy” czy „wierzących”, których restrykcyjne zasady moralne i żywieniowe nie obowiązywały (jeszcze). Ci ostatni zobowiązywali się tylko do „wierności” lub do całkowitego oddania się manicheizmowi w późniejszym okresie. Nie musieli jednak pozostawać w celibacie, odrzucać spożywania mięsa czy też podlegać rygorom ascetycznego życia. Stanowili więc oni (choć pozostawała im nadzieja zbawienia) swoistą cielesność Kościoła manichejczyków czy katarów, tak jak „doskonali” stanowili jego duszę.
[3] J. Duvernoy, Religia katarów, tłum. J. Gorecka-Kalita, Kraków 2000, s. 55.
[4] Zob. św. Augustyn, dz. cyt., par. 42, s. 851.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.