Interpretacje „prawicowe” wypierają dziś z debaty publicznej, a więc i ze świadomości szerszych kręgów społeczeństwa, inne odczytania pontyfikatu i przesłania Jana Pawła II. Oznacza to, moim zdaniem, że mamy do czynienia z pełzającą „de-wojtylizacją” Kościoła w Polsce. Znak, 10/2008
W dniach, kiedy odchodził Jan Paweł II, trudno było myśleć o tym, jak długo jego przesłanie zachowa siłę oddziaływania. W tym szczególnym czasie niektórzy mogli wracać pamięcią do momentu, kiedy usłyszeli wieść, że Karol Wojtyła został wybrany papieżem.
W Polsce mało kto nie przyjął tej wieści z nadzieją lub (tak jak ludzie ówczesnego systemu) z obawą, że teraz już nic nie będzie w Polsce takie samo. Mało kto myślał wtedy o czym innym niż o tym, że ten pontyfikat pomoże sprawie polskiej, czyli wybiciu się Polaków na niepodległość. Mniej myślano wówczas o innych możliwych skutkach wyboru Wojtyły, na przykład o tym, czym będzie ten pontyfikat dla Kościoła powszechnego i dla podzielonego na przeciwstawne bloki świata.
Nadzieje i obawy spełniły się. Nic już nie było takie samo ani w Polsce, ani w Kościele. W polskim intelektualnym katolickim miesięczniku z ponad 60-letnią historią, redagowanym w różnych okresach przez osoby blisko związane z Karolem Wojtyłą przed i po jego wyborze na papieża, nie trzeba wyliczać zasług i dokonań Jana Pawła II, duchownego kandydata na ołtarze.
Piszący te słowa był przez lata pod wrażeniem walki Papieża Polaka o prawa człowieka. Jan Paweł był dla mnie kimś takim jak Mahatma Gandhi. Zagrzewał do męstwa, ale odrzucał przemoc. Mówił, czym jest chrześcijaństwo, ale słuchał opowieści wyznawców innych religii. Wskazywał na bogactwo tradycji Kościoła – tego Kościoła, ale był ciekaw innych tradycji duchowych. Ciekawość świata i ludzi, jaką wyczytywałem z jego niezliczonych pielgrzymek, była dla mnie czymś urzekającym.
Przekaz Jana Pawła II docierał tak szeroko, bo oprócz słów zawierał znaczące gesty – rozmowę z Alim Agcą, przytulenie dziecka chorego na AIDS, wysłuchanie Boba Dylana, modlitwę z Dalajlamą… Dzięki nim Papież i w świecie pozakatolickim budził zainteresowanie swoim przesłaniem i instytucją Kościoła powszechnego. Wojtyła znalazł bowiem sposób na uniwersalizację katolicyzmu w czasach, kiedy negatywne stereotypowe wyobrażenia na jego temat zaczynały się rozsypywać. Właśnie to wydobycie – na skalę globalną – katolicyzmu z wyznaniowego getta uważam za największe osiągnięcie jego pontyfikatu.
Co do Polski poprzestanę na tym, że Papież przypominał, iż nie da się jej zrozumieć bez Chrystusa, ale nie powiedział, że mu wszystko jedno, jaka będzie Polska, byle tylko była katolicka. Dzięki temu świadectwu uniwersalności Ewangelii Jan Paweł II pozyskał także część intelektualistów, którzy na jego przykładzie dowiadywali się, jak zmienił się Kościół powszechny dzięki odnowie soborowej. Nie musieli się nawracać na katolicyzm, by móc wejść w dialog z chrześcijaństwem.
Tak dziś często pomniejszany „Kościół otwarty” jawił się im jako atrakcyjny partner globalnej debaty. Nazwiska Karola Wojtyły, Józefa Tischnera czy Jerzego Turowicza, symboli owego katolickiego otwarcia na współczesność, bez jej idealizowania, ale też bez jej demonizowania, stały się znakiem firmowym Kościoła otwartego na „ludzi i myśli”, zdolnego do solidarności z innymi, a nie tylko z „funkcjonariuszami tej samej instytucji”, i gotowego na „ryzyko dyskusji, w której może się czasem okazać, że racja jest gdzie indziej” (patrz: Kościół szeroko otwarty. Z Krzysztofem Michalskim rozmawia Cezary Michalski, „Europa” nr 7/2008).
Sądzę, że Jan Paweł II do końca pontyfikatu nie rozstał się z soborową wizją Kościoła otwartego, choć ostatnio próbuje się go przedstawiać jako albo zatwardziałego klerykała, albo naiwnego liberała. W interpretacji pierwszej (u nas jej eksponentem jest garstka „lewicujących” publicystów katolickich) Wojtyła de facto hamował wyzwoleńczą energię soborową i patronował restauracji kościelnego status quo, czyli prymatu aparatu i jego programu działania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.