Młody człowiek miał orientalną urodę, nosił jarmułkę i mówił po angielsku. Na dyplomie z wykaligrafowanym nazwiskiem „Julianna Bartoszkiewicz” były niezrozumiałe dla niej słowa zapisane dziwnym alfabetem. I tłumaczenie: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”. Znak, 4/2009
2.
Rok 1939, sobota 21 października. Na placu Kościuszki w Lesznie pluton SS rozstrzelał dwudziestu mężczyzn. Ich ciała Niemcy zakopali w zbiorowej mogile. Wśród rozstrzelanych był Bruno Bartoszkiewicz.
– Majster zabity! – Wiadomość przynieśli Juliannie pracownicy.
Julianna Bartoszkiewicz wybiegła z domu. Chciała iść na grób męża. Niemcy odpędzili ją okrzykami: „Raus!”.
– Frau Bartoszkiewicz, jest zimno. Niech się pani cieplej ubierze. – Niemiecki policjant chciał być uprzejmy.
– Zabierzcie wszystko! – rzuciła gniewnie Julianna. Była zbyt dumna, żeby o cokolwiek prosić okupantów. Wyszła z domu niemal tak, jak stała.
Z trojgiem małych dzieci wysiedlono ją do Tomaszowa Mazowieckiego w Generalnej Guberni. Miała dopiero trzydzieści lat. W jednej chwili straciła męża, dom i majątek.
19.
W paczce z Kanady był ryż i suchary. To Krystyna Bartoszkiewicz pamięta dobrze. Na pewno było jeszcze coś, ale nie może sobie przypomnieć co. Na pewno jakaś żywność. – Może cukier? – zgaduje. Może cukier, bo pamięta, że coś się rozsypało.
Był jeszcze list. Esthera pytała, czy czegoś nie potrzebują. Julianna Bartoszkiewicz odpisała, że dziękuje za paczkę. I że niczego im nie brakuje.
List, który po wojnie Julianna Bartoszkiewicz wysłała do Montrealu (ten, w którym dziękowała za paczkę i pisała, że niczego im nie brakuje), wrócił. Na kopercie był stempel: „adresat nieznany”.
3.
Suterena w Tomaszowie Mazowieckim była ciasna i zawilgocona. Ale Julianna Bartoszkiewicz i tak dziękuje za nią Bogu. Jak na wojenne warunki, wiodło się jej całkiem nieźle. Dzięki znajomości niemieckiego dostała pracę w magistracie, a dzięki pracy – kąt w suterenie.
Ciasnotę i wilgoć można jakoś znieść. Trzeba tylko coś zrobić z drzwiami, które się nie domykają. Julianna Bartoszkiewicz potrzebowała porządnej kłódki. Na ulicy Warszawskiej widziała żydowski sklep z artykułami żelaznymi i okuciami.
Przedwojenny Tomaszów miał czterdzieści pięć tysięcy mieszkańców, ponad jedną czwartą stanowili Żydzi. Modlili się w wybudowanej sto lat wcześniej synagodze. Mieli fabryki, bogate kamienice i sklepy.
7 września 1939 roku miasto zajął Wehrmacht. W następnych tygodniach hitlerowcy zagrabili żydowski majątek, a warsztaty i sklepy przekazali niemieckim właścicielom. Spalono stuletnią synagogę (tomaszowscy Żydzi zdążyli wynieść z niej święte zwoje Tory; zakopali je w wiadomym sobie miejscu).
Wiosną 1940 roku w mieście powstały trzy getta. Jesienią następnego roku istniała już tylko jedna żydowska dzielnica. Za to zamknięta. Złapanych poza gettem Żydów rozstrzeliwano na miejscu. Na przełomie października i listopada 1942 roku Niemcy zlikwidowali getto – kilkanaście tysięcy Żydów wywieziono do Treblinki. Dla około tysiąca pozostawionych utworzono obóz pracy przymusowej. Zlikwidowano go we wrześniu 1943.
Z kilkunastu tysięcy tomaszowskich Żydów Zagładę przeżyło pół tysiąca.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.