Młody człowiek miał orientalną urodę, nosił jarmułkę i mówił po angielsku. Na dyplomie z wykaligrafowanym nazwiskiem „Julianna Bartoszkiewicz” były niezrozumiałe dla niej słowa zapisane dziwnym alfabetem. I tłumaczenie: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”. Znak, 4/2009
Młody człowiek dał jej medal, wielki dyplom oraz dwadzieścia pięć białych i czerwonych róż. Popłakała się.
Młody człowiek miał orientalną urodę, nosił jarmułkę i mówił po angielsku. Na dyplomie z wykaligrafowanym nazwiskiem „Julianna Bartoszkiewicz” były niezrozumiałe dla niej słowa zapisane dziwnym alfabetem. I tłumaczenie: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”.
– Narażała siebie i dzieci – powiedziała Krystyna Bartoszkiewicz. W rękach trzymała medal, dyplom i róże. Julianna to jej matka.
1.
Na przedwojennej, czarno-białej fotografii Julianna Bartoszkiewicz jest wysoką, elegancką brunetką. Ma duże, ciemne oczy i ładne usta.
Stojący obok przystojny mężczyzna z wąsem to jej mąż Bruno, właściciel zakładu i sklepu z meblami oraz prezes Bractwa Kurkowego w Lesznie. Do tego żużlowiec Unii Leszno (w tamtych czasach to sport elitarny). Na zawodach jeździł motocyklem DKW 350 (wtedy to szczyt marzeń).
Julianna i Bruno pobrali się w 1928 roku. Wkrótce urodziły im się dzieci: w 1929 roku – Stanisław, dwa lata później – Jerzy, cztery lata po nim – Krystyna. „Byłam oczkiem w głowie tatusia”, siedemdziesiąt lat później powie pani Krystyna.
Bartoszkiewiczowie byli zamożni. Mieszkali przy leszczyńskim rynku w kamienicy pod numerem 25. Zatrudniali piętnastu ludzi. Produkowali meble: od kuchennych po Ludwika XIV i trumny. O takich jak oni po wojnie będzie się mówiło: kapitaliści.
Wrzesień 1939. Porucznik Bruno Bartoszkiewicz poszedł na front, walczył w bitwie nad Bzurą. Po klęsce wrócił do Poznania, gdzie zatrzymał się u teściów (jeszcze na początku września teściowa zamurowała na posesji jego „dekawkę” 350).
– Zostań jeszcze trochę, aż się uspokoi – nalegali teściowie. Bali się, że Niemcy aresztują zięcia (walczył w Powstaniu Wielkopolskim).
– Nie wiem, jak Juta daje sobie radę z dziećmi – wymawiał się Bruno.
W kamienicy pod numerem 25 dzieciaki rzuciły się ojcu na szyję. Bruno Bartoszkiewicz tulił je do siebie, a najbardziej czteroletnią Krystynkę. Pani Krystyna chciałaby dziś przypomnieć sobie jak najdokładniej tamtą chwilę, ale niewiele pamięta; czteroletnie dzieci mało zachowują w pamięci.
Następnej nocy ciężkie łomotanie do drzwi. Słychać niemieckie okrzyki. Przed wyjściem z domu Bruno długo pochylał się nad łóżeczkami śpiących dzieci.
20.
Kobieta na kolorowej fotografii jest również elegancka. Też ma ciemne włosy i duże, czarne oczy. Zdjęcie zrobiono kilka lat temu w Nowym Jorku. Esthera Waldman przysłała je Krystynie Bartoszkiewicz.
„Późno sobie” przypomniała, że ktoś jej życie uratował, pomyślała z lekkim wyrzutem pani Krystyna, gdy je zobaczyła. Zaczęła szukać podobieństw między dwudziestokilkuletnią Estherą a starszą kobietą patrzącą na nią z fotografii.
Domyśliła się, że Esthera nosi teraz perukę.
Krystyna Bartoszkiewicz nie może sobie dziś przypomnieć, który to był rok: 1946 czy 1947? Jest pewna, że wtedy jej matka i Esthera widziały się po raz ostatni. Esthera wyjeżdżała z mężem do Montrealu.
– Raczej czterdziesty szósty. Tak, wtedy mama i Esthera widziały się ostatni raz – upewnia się w końcu pani Krystyna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.