Jezus historyczny – w stronę chrześcijaństwa z ludzką twarzą

Do pewnego stopnia konieczne jest „odreligijnienie” postaci Jezusa, bo wyniesiona zbyt wysoko traci ludzkie kontury, staje się Bogiem na miarę ludzkich wyobrażeń o Bogu, które – z konieczności skrzywione – dodatkowo jeszcze przesłaniają Jego człowieczeństwo. Znak, 5/2009



Tymczasem, zgodnie z katolicką tradycją, przyczyny naturalne nie znoszą nadprzyrodzonych. I vice versa. Podobne zasady obowiązują w katolickim rozumieniu natchnienia biblijnego. Tomasz z Akwinu twierdził, że wiara nie bierze się z widzenia (wierzyć to „przystać na to, co nie jawi się człowiekowi w żaden sposób” – assentire non apparentibus).

Wszystkie te dyrektywy teologiczne są ekstrapolacją dogmatu chalcedońskiego. Stąd teza o procesie wtórnego wyniesienia i ubóstwienia postaci Jezusa z uwagi na konieczność uwolnienia napięcia powstałego w grupie Jego uczniów na tle ich rozczarowania klęską Mistrza i wyrzutów sumienia z powodu popełnionej zdrady nie jest z konieczności sprzeczna z dogmatem katolickim, bo nie jest tezą negującą boskość Jezusa. Stanowi jedynie odtworzenie kontekstu ludzkiego.

Natura nie usuwa łaski – jedno drugiemu się nie sprzeciwia, jeśli tylko mamy łaskę wiary. Wiara jest jednak czymś innym aniżeli motywowaną religijnie manierą nieprzyjmowania do wiadomości niewygodnych pytań.


Ochrona obrazu Jezusa

Badania historyczne dają wgląd w osobiste doświadczenie Jezusa, niezapośredniczone przez późniejszą teologię i kult. Do pewnego stopnia konieczne jest więc „odreligijnienie” tej postaci, bo wyniesiona zbyt wysoko traci ludzkie kontury, staje się Bogiem na miarę ludzkich wyobrażeń o Bogu, które – z konieczności skrzywione – dodatkowo jeszcze przesłaniają Jego człowieczeństwo.

Człowiek o nadludzkiej mocy, superman, wielki mag, najwyższy Pan kosmiczny – wszystkie te uwznioślające wyobrażenia zamazują skończoność Jezusa, Jego słabość, ograniczenia kulturowe i historyczne. Obraz na ludzką miarę skleconej boskości, przypisany człowiekowi, sprawia, że gubimy trop, zamazany zostaje wszelki ślad. Ani Bóg, ani człowiek nie jest już widoczny.

Starożytne spory chrystologiczne miały na uwadze zwalczanie owego nadmiernego ureligijnienia postaci Jezusa, który w herezji doketystycznej był już tylko Bogiem udającym człowieka: pseudoboskość doszczętnie strawiła Jego człowieczeństwo.

Dylemat zauważony znalazł antidotum. Istotną ochroną jest powstała także w starożytności teologia apofatyczna. Chce ona powstrzymać człowieka przed iluzją wyobrażania sobie natury boskości. Idąc tym tropem, Tomasz z Akwinu sądził, że dysponujemy jedynie słowem „Bóg”, a nie możemy utworzyć sobie Jego pojęcia. Teologia negatywna „wylądowała” w sercu katolickiej ortodoksji.

Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu

Uwzględnienie apofatyzmu gruntownie zmienia perspektywę teologiczną. W jego świetle wszelki obraz Boga ginie, ulatnia się, staje się płynny, bardziej jest procesem aniżeli zamkniętą w ludzkiej głowie całością. Zapominamy łatwiej i częściej, niż nam się wydaje, że Bóg jest ponad wszelką naszą wypowiedzią, ponad wszelkim poznaniem, i nie tylko je przekracza, ale stoi totalnie ponad wszelkim umysłem (także anielskim) i ponad wszelką substancją (Tomasz z Akwinu, In librum De divinis nominibus expositio).

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...