Sześć dni wspinali się na afrykańską górę, walcząc z własną słabością i ograniczeniami. Zmagali się z bólem mięśni, brakiem tlenu, pyłem wulkanu. Dziewięć niepełnosprawnych osób szło razem, ale jednocześnie każda z nich zdobywała własny szczyt. Magazyn Familia, 1/2009
„Wyprawa na pewnej wysokości przestaje być grupą ludzi. Nie wędruje się razem. Idzie się samotnie. Góry weryfikują wszystko. Z każdą kolejną wysokością zmniejsza się wrażliwość na drugiego człowieka – taką refleksją dzieli się z nami po powrocie z wyprawy Katarzyna Rogowiec i dodaje: – Jeżeli ma się cel do osiągnięcia, w tym przypadku wejście na sam szczyt, Uhuru Peak (5895 m n.p.m.), przestaje się myśleć o innych, skupia się bardziej na sobie.
Z drugiej strony widzi się trud drugiego człowieka, który nie daje ci spokoju. Gdy miałam do wyboru poprosić niewidomego Łukasza Żelechowskiego, byśmy się zatrzymali i by jego przewodnik podał mi herbatę, lub iść dalej spragniona, wybrałam to drugie. Nie poprosiłam, bo wydawało mi się, że to może spowodować, że Łukasz nie wejdzie. Był już tak zmęczony, że ta przerwa wytrąciłaby go z rytmu.
Herbatę miałam we własnym plecaku, ale nie mogłam się sama rozpiąć ani zdjąć kurtki. Czułam się ubezwłasnowolniona, upokorzona własnym ograniczeniem”. Innego zdania jest Angelika Chrapkiewicz: „Ja miałam kogoś, kto był moimi nogami, nie odczuwałam, tak jak Kasia, że każdy idzie sam. Musiałam myśleć, skupić się, by ten ktoś się nie poślizgnął.
Dla mnie nie była to tylko moja osobista droga, ale praca zespołowa, związana z tragarzami i przypisanym do mnie ratownikiem z GOPR-u, Bogdanem Bednarzem, który w szczytowym momencie niósł mnie w specjalnym nosidle”. Na tym odcinku dwóch sprawnych uczestników wyprawy złapało wirusa. Pojawiła się gorączka. Mieli problemy z żołądkiem, odwodnili się i osłabli. Kilimandżaro jest wyzwaniem dla każdego, niezależnie od stopnia sprawności.
Choroba wysokościowa
Konieczny był dzień przerwy w wędrówce. Odpoczynek w Horombo Hut na wysokości 3720 m n.p.m. okazał się niezbędny. Musieli nabrać sił. Wraz z wysokością robiło się coraz zimniej. „Ogromnym problemem podczas tej wspinaczki była dla mnie niska temperatura. Ponieważ się nie ruszam, od razu marznę.
Próbowaliśmy to rozwiązać maściami, ciepłym ubraniem” – opisuje swoje zmagania Angelika Chrapkiewicz. Niektórym dawały się już we znaki objawy choroby wysokogórskiej: było im niedobrze, bolały ich głowy. „Nie wiem, czy to, że razem z nimi chorowałam na chorobę wysokogórską, im coś pomogło, ale ponieważ jestem aktorką, zawsze wchodzę w drugiego człowieka, aby lepiej go zrozumieć, stawiam się w jego sytuacji. Wtedy znalazłam się w strasznej” – dzisiaj Anna Dymna wspomina to z uśmiechem.
Coraz bardziej doskwierała im tęsknota. „Byliśmy weseli o każdej porze, nawet w chwilach trudnych, rozładowywaliśmy minorową atmosferę zawsze, ale o tęsknocie za bliskimi nie można było zapomnieć, o tych osobach, dla których się szło” – zapewnia Łukasz Żelechowski. Czwartego dnia wędrówki wyruszyli o siódmej rano. Piękny wschód słońca wydał im się dobrą wróżbą.
Celem było podejście do schroniska Kibo Hut na wysokości 4703 m n.p.m. „Technicznie ten odcinek nie był trudny, raczej łagodny i przyjemny, ale ciężko się oddychało w rozrzedzonym powietrzu – relacjonuje Łukasz Żelechowski. – Doszliśmy na godzinę 14.00, a o 24.00 mieliśmy atakować szczyt. Trzeba się było przespać. Wszyscy zasnęli w śpiworach, a ja leżę i czuję, jak zaczyna brakować mi powietrza, coraz trudniej oddycham. Wziąłem aspirynę, poczułem się lepiej, przespałem się i zbudziłem o świcie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.