Nowa seksualna rewolucja jest odwrotem od kultu ciała, który zamienia je w udręczony kawałek mięsa. Jest odkryciem nieustannie wypieranego związku duszy i ciała! Chcielibyśmy aby ósma teka „PRESSJI” stała się pochwałą zarówno cnoty jak i seksualności – większość naszych autorów uważa, że te dwie wartości można pogodzić! Pressje, 8/2006
Podobnie rzecz się ma z seksualnością. Współcześnie rozpowszechnione podejście do seksualności, będące następstwem tzw. rewolucji seksualnej 1968 roku, okazało się niezwykle płytkie i jednostronne. Redukuje bogactwo człowieka do jednego wymiaru – wyzwolonego z wszelkich zasad moralnych i obyczajowych nienasyconego pożądania. Znaleźliśmy się w sytuacji – jak niezwykle trafnie określiła to Agnieszka Porębska – „zniewolenia przez wyzwolenie”. Trudno znaleźć obecnie miejsce nieskalane seksualnymi treściami i obrazami, w których ciało służy tylko i wyłącznie seksualno-konsumpcyjnym podnietom. Zdumiewające jest jednak jak ludzie nic sobie nie robią z tych wylewanych na ich głowy pomyj. I nie chodzi tu tylko o kwestię smaku, bo specjaliści od reklamy wkładają bardzo dużo pracy i wysiłku w to, aby przesuwające się przed oczami widza obrazy miały wyszukany charakter. Całe niebezpieczeństwo tego pan-seksualizmu tkwi w zobojętnieniu i stępieniu moralnych odruchów zwykłych odbiorców w wyniku jego totalnej powszechności. Odwieczna triada ludzkich pragnień: władzy, pieniędzy i seksu osiągnęła tu najwyższe stadium rozwoju. Stała się naszą nudną, niezauważalną codziennością. Konkwista wysłanników seks biznesu osiągnęła swój cel, wyrządzając bezprecedensowe spustoszenie i dopuszczając się ludobójstwa na ogromną skalę. Tak, ludobójstwa! Bo czyż komuś dotąd w dziejach udało się wyludnić Europę? Niektórzy byli blisko osiągnięcia tego celu, eksterminując całe narody powodowani szaleństwem i złowieszczą ideologią. Dzisiaj ścieramy się w proch sami, robiąc to – o zgrozo! – w imię tego, co uznajemy za najwyższą zasadę życia – przyjemność. Posiwiałe dzieci z Raportu Kinsey’a patrzą zza euro-parlamentarnych pulpitów, jak nakręcona przez nich machina śmierci emancypuje Stary Kontynent z jego autochtonów. Teraz mogą się spokojnie zająć wyzwoleniem niszczejącej matki ziemi.
Niezwykle krytycznie nastawiony do Zygmunta Freuda Roger Scruton [1] zauważył, że gdy opisujemy pożądanie posługując się terminami autora Wstępu do psychoanalizy i dodajmy – z całą pewnością Alfreda Kinsey’a – nie sposób wykazać niegodziwość gwałtu. I więcej, za pomocą tych terminów nie sposób wyjaśnić niczego z ludzkich zachowań seksualnych! Dlatego szukamy nowego języka, wyzbytego uprzedzeń „mistrzów podejrzeń”. Czy dostarczy nam go chrześcijaństwo? I to mimo tego, że prezentowało w przeszłości (a niekiedy nawet dzisiaj) pewną nieufność wobec ciała i wartości seksualności? Czy możemy powiedzieć, że jesteśmy świadkami wyraźnego odwrotu Kościoła od tego sposobu postrzegania ciała i seksualności człowieka, jaki mu się powszechnie przypisuje? Czy może wprost przeciwnie, Kościół od zawsze podkreślał wagę fizyczności?
[1] Roger Scruton, Przewodnik po filozofii dla inteligentnych, Warszawa 2002, s. 141.