Były przypadki, że ktoś został zarejestrowany, ale z takich czy innych względów nie podjął współpracy. Kiedy nazwisko takiej osoby pojawi się w Internecie jako: tajny współpracownik, pojawi się problem, czy on nim był, czy tylko podpisał zobowiązanie do współpracy, ale jej nie podjął. Powściągliwość i Praca, 2/2005
Panie Sędzio, czy zgodziłby się Pan z ostatnio lansowaną tezą, że trzeba ogłosić nazwiska tych wszystkich, którzy współpracowali ze służbami specjalnymi PRL?
Czy oni współpracowali, to w świetle wyroku Trybunału Konstytucyjnego musiałby sprawdzić sąd. Bowiem Trybunał Konstytucyjny uznawał tajną współprace, tylko przy spełnieniu pięciu podstawowych przesłanek - a mianowicie: zobowiązanie do współpracy, które się zachowało i musiało zostać zmaterializowane, to znaczy, że osoba, która zobowiązała się do tajnej współpracy, musiała przekazywać informacje funkcjonariuszowi czy funkcjonariuszom SB. Te informacje, jak wypowiedział się w tej materii Sąd Najwyższy, musiały być pomocne i przydatne organowi bezpieczeństwa państwa. Dopiero wtedy można mówić o zmaterializowaniu współpracy, która była zrealizowana. Natomiast, jeżeli się myśli o tym - tak jak w modelu czeskim - żeby wprowadzić do Internetu nazwiska tajnych współpracowników czy też funkcjonariuszy służb specjalnych, no to będzie to nie całkiem jasne do końca. Były bowiem przypadki, że ktoś został zarejestrowany, ale z takich czy innych względów nie podjął współpracy. Kiedy nazwisko takiej osoby pojawi się w Internecie jako: tajny współpracownik, pojawi się problem, czy on nim był, czy tylko podpisał zobowiązanie do współpracy, ale jej nie podjął.
Pokazano mi w jednej z delegatur byłego Urzędu Ochrony Państwa właśnie taki przypadek, gdzie członek Komisji Zakładowej Solidarności stanął przed problemem - zgodzić się na współprace, czy zostać internowanym? Wybrał to pierwsze: podpisał zobowiązanie o współpracy. W tym zobowiązaniu obrał konkretny pseudonim, ale w jego teczce pracy nie ma żadnych dokumentów, które miał wytworzyć. Są tylko notatki funkcjonariusza, który miał tego - w cudzysłowie - tajnego współpracownika na swoim kontakcie, w których stwierdza, że nie można nawiązać z nim żadnego kontaktu. Efekt był taki, że po półtora roku rozwiązano tę współpracę, a ta - w rozumieniu Trybunału Konstytucyjnego - współpracą nie była. Ten człowiek, który podpisał tylko zobowiązanie do współpracy i przyjął pseudonim, nie przekazał bezpiece ani jednej informacji...
Czyli można się było wykręcić z uścisków SB?
Można. A rzeczony działacz Zakładowej Solidarności zrobił to bardzo sprytnie, bo nie dał się nigdy złapać na kontakt - ukrywał się. Teraz pojawia się problem, ponieważ on w zasobie archiwalnym figuruje jako tajny współpracownik. W SB przecież nikt się nie wdawał w to, czy współpraca zaistniała czy też nie. Jeżeli teraz ktoś taki trafi do Internetu, to pojawi poważny problem, również natury moralnej. Trzeba więc wyraźnie zaznaczyć, że w tym materiale operacyjno-archiwalnym nie ma nic, poza jego zobowiązaniem do współpracy. Nie przekazał esbecji żadnych informacji. Żeby to było jasne. Bo bardzo łatwo można skrzywdzić Bogu ducha winnych ludzi.
Dokładnie nie wiem, jak wygląda projekt nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, jak również czy pozostanie nadal Biuro Rzecznika Interesu Publicznego, czy Rzecznik Interesu Publicznego będzie nadal działał. Wiem tylko, jak wygląda lustracja w Internecie po czesku: tam się wpisuje przy imieniu i nazwisku danej osoby oraz przy dacie urodzenia kategorię, w jakiej źródło funkcjonowało.
Nie wiem, jak to sobie wyobrażają te osoby, które w tej chwili dążą do nowelizacji ustawy. Byłoby dobrze, jak sądzę, gdyby wszystkich, którzy mają teraz swoje teczki personalne i teczki pracy i są dowody na to, że przekazywali informacje - żeby ich ujawnić. Tylko, z kolei pojawia się niebezpieczeństwo, że te osoby będą twierdzić, iż doniesienia agenturalne im przypisywane nie pochodzą z ich ręki. Mamy przecież szereg procesów lustracyjnych, w których cała linia obrony osobowego źródła informacji jest oparta na twierdzeniu, że: to nie z jego ręki, że to jest falsyfikat. Konieczna jest wtedy potrzeba skorzystania z usług biegłego z zakresu grafometrii. To specjalista musi powiedzieć czy doniesienie agenturalne, czy też zobowiązanie do współpracy, pochodzi z ręki danej osoby. To jest bardzo uciążliwe postępowanie dowodowe...