Potrzeba samotności kiełkowała we mnie od dawna. Napisałem u o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego pracę magisterską na temat samotności. Bezpośrednim motywem była jednak chęć odpoczynku - fizycznego i psychicznego - po szesnastu latach pracy na „pierwszej linii ognia". List, 6/2008
Żeby pobyć w ciszy, nie musiał Ojciec zamieszkiwać w lesie. Można przecież zamknąć się w jakimś klasztorze kontemplacyjnym.
Można. Mój prowincjał proponował mi zresztą dołączenie do jakiejś monastycznej wspólnoty. Nie chciałem. W każdej wspólnocie chcąc nie chcąc musiałbym wchodzić w jakieś relacje. Musiałbym się czasem uśmiechnąć albo powiedzieć „Szczęść Boże". Zależało mi na tym, by - na tyle, na ile to możliwe - wyjść poza to. Nie chciałem być „wobec kogoś", chciałem być tylko „wobec siebie".
Miał Ojciec jakiś konkretny plan dnia?
Nie miałem żadnego planu.. Powszechne mniemanie jest takie, ze pustelnik to ktoś, kto wstaje o czwartej nad ranem i przez trzy godziny medytuje.
Ja natomiast wstawałem wtedy, kiedy się obudziłem. Na początku o ósmej, dziewiątej - odsypiałem kilka ostatnich lat. Potem bywało różnie - czasem budziłem się o czwartej, czasem o szóstej. Kiedy wszystko się ustabilizowało, budziło mnie słońce. Wstawałem razem z nim.
Bez określonego planu czy rytmu człowiek łatwo może się rozleniwić i nie robić nic. Brak planu może jednak również stać się elementem tworzenia przestrzeni do spotkania z samym sobą. Odkrywałem, czy w danym momencie chcę się pomodlić, czy nie - nie dlatego, że zadzwonił dzwonek czy wybiła określona godzina, ale dlatego, że chcę się spotkać z Panem Bogiem. Czasem chciałem poczytać książkę albo napić się gorącej herbaty, pójść na spacer, na rower, narąbać drzewa czy w strumieniu zbudować tamę.
Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że człowiek postawi sobie cel i będzie chciał go zrealizować za wszelką cenę. Wiedziałem o tym i dlatego chciałem tego uniknąć. Zapewne byłbym szczęśliwy, gdyby udało mi się uporządkować dzień, na przykład: jutrznia codziennie o szóstej rano, potem Msza, adoracja… Tylko czy dzięki temu rzeczywiście spotkałbym siebie i Pana Boga? Nie mówię oczywiście, że wszelkie plany są niepotrzebne i że w życiu zawsze trzeba podążać tylko za głosem serca. Nie w tym rzecz. Moim planem nie było też „nierobienie planu". Można powiedzieć, że zwyczajnie chodziłem po lesie i na bieżąco szukałem dla siebie ścieżki - nie podążałem konkretnym szlakiem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.