Zmory, demony i wampiry

Otwierasz oczy, jest środek nocy, nie wiesz, dlaczego się obudziłeś, ale czujesz jakiś wewnętrzny niepokój. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, chociaż w ciemności niewiele można zobaczyć. Coś ci jednak podpowiada, że ktoś się zbliża. Zaczynasz dostrzegać, że tuż przed tobą mrok zaczyna gęstnieć, pulsować... List, 9/2008



Tuż po wojnie, w pewnej wsi pod Zieloną Górą zmora niemal codziennie podkradała krowom mleko. Jeden z gospodarzy, rozwścieczony jej zuchwalstwem i łapczywością, postanowił zaczaić się na nią w nocy w oborze. Zjawiła się tuż po północy. Nie wyglądała jakoś specjalnie strasznie - baba jak każda inna. Podchodziła do krów i nad każdą z nich mamrotała: „Zabieram ci mleko, ale trochu zostawiam". Kiedy tylko ostatnia krowa poczuła skutki działania zaklęcia, zmora chyłkiem opuściła gospodarstwo. W ślad za nią ruszył także gospodarz. Śledził ją przez cały czas, a ta, niczego nie przeczuwając, weszła do jednej z chałup pod lasem. Gospodarz podkradł się do okna i patrzył, co będzie dalej. Zmora, a właściwie jedna z mieszkanek wsi, znowu zaczęła coś tam do siebie mruczeć. Mówiła: „Oddaj teraz mleko i to wszystkie". Kiedy wymawiała te słowa, chwytała, co było pod ręką, czy to miotłę, czy szufelkę, i każdą z nich najzwyczajniej w świecie doiła. Jak to przy dojeniu bywa, zaczęło lać się mleko. Tego już było za wiele dla prostego chłopa, wziął nogi za pas i wrócił do swego gospodarstwa. To, co zobaczył, nie dawało mu jednak spokoju. W końcu nie wytrzymał, przewrócił zydel i wypowiedział magiczną formułę. Z czterech nóg trysnęło mleko. Tak przynajmniej opowiadał mój dziadek, który twierdził, że był tych wydarzeń naocznym świadkiem. Mawiał też, że zmory zaplatają koniom warkocze i plączą grzywy. Nie zdradził jednak dlaczego. Być może chciał najlepszą część opowieści zachować dla siebie albo po prostu nie wymyślił jeszcze, po co też miałyby to robić. W każdym razie oddawały się swemu ulubionemu zajęciu nie tylko w podzielonogórskiej wsi, ale także na Mazurach, pod Kijowem i w Bawarii. Taki miały widocznie kaprys.



Odwieczna walka


Zmory posiadały nadludzkie zdolności, ale miały też swoje słabe strony. Człowiek nie był wobec nich bezsilny. Najprostszy i najskuteczniejszy sposób obłaskawienia i pozbycia się demonicznego intruza polegał na wypowiedzeniu pewnej formułki. Kiedy tylko zmora usadowiła się na piersi, trzeba było powiedzieć: „Przyjdź rano, dam ci chleba z masłem". Wówczas znikała. Po zapłatę przychodziła (w postaci sąsiadki lub sąsiada) zazwyczaj o poranku, a potem odchodziła z pajdą chleba i już nigdy nie wracała. Można też było ją przegnać oblewając wodą święconą, jeśli taka była pod ręką, czy też czyniąc znak krzyża. Odstraszać ją miała miotła ustawiona włosiem do góry, krzyż i święte obrazki. Kiedy jednak udało się przepędzić jedną, to często pojawiała się inna. Tak to wieś stawała się areną odwiecznej walki dobra ze złem. Nikt nie miał pewności, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa. Stosowano różne metody, fortele, a czasami ciosy poniżej pasa. Na przykład ropuchy, które czaiły się pod oborą, aby w nocy przyssać się do wymienia, trzeba było wynieś za siódmy rów. Kiedy zaś zmory oddawały się swej fryzjerskiej namiętności, smarowano grzywy i ogony końskie łajnem. Bywało że odchodziły z niesmakiem, chociaż równie dobrze można je było tym rozsierdzić. Nie mniej wymyślnie starano się zmylić zmory, które nachodziły domowników w czasie snu. Przykładowo spano z głową w miejscu stóp, czyli w pozycji odwrotnej niż zazwyczaj. Zmora, nie wiedząc nic o podstępie, siadała na nogach, dusiła, ale bezskutecznie. Można ją było wówczas chwycić za kark i trzymać w uścisku do momentu, aż odechce się jej harców. Całującą zmorę zniechęcano nacierając się czosnkiem lub inną niezbyt przyjemnie pachnącą substancją. Odstraszało to nie tylko zmory, ale i wszystkich domowników.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...