Polscy misjonarze w zasadzie nigdy nie mogli liczyć na zaangażowanie polskiego państwa w niesienie oświaty i pomocy medycznej ubogim ludom Afryki, Azji czy Ameryki Południowej. Idziemy, 21 października 2007
Dużo zależy też od personelu naszych placówek dyplomatycznych. Przykładem może świecić polska ambasada w Senegalu, która notabene obsługuje aż 8 państw. W samym zaś Senegalu współfinansuje aż cztery projekty edukacyjne i charytatywne, prowadzone zresztą nie tylko przez polskich zakonników i zakonnice. Pomimo, że kraj ten należy do bogatszych krajów Afryki, to i tu panuje bieda, choroby i analfabetyzm. Potrzebne są inwestycje w szkolnictwo i opieka zdrowotną. Szkoła braci św. Gabriela na przedmieściach Dakaru jest przykładem małych, ale dobrze przygotowanych projektów. Środki na wyposażenie klas zagwarantowała polska ambasada. W Thies z funduszu polskiego MSZ trwa rozbudowa przychodni zdrowia, która obsługuje aż 60 tys. chorych. Wcześniej za polskie środki wyposażono laboratorium analityczne. W ubogiej dzielnicy Dakaru powstaje dom opieki dla chorych na AIDS. – Dzięki pomocy polskiego rządu będziemy mieć wreszcie miejsce, żeby tych chorych przyjmować godnie, zwłaszcza w dyskrecji – mówią polskie urszulanki unii rzymskiej. Siedemset kilometrów od stolicy trwa budowa tartaku i stolarni, w których zatrudnieni będą więźniowie. Na ten projekt MSZ przeznaczył 8 tysięcy euro. – Misjonarze mogą składać projekty do polskich placówek dyplomatycznych, ale problemem jest to, że jest ich niezbyt dużo. W Afryce Subsaharyjskiej (obejmuje 48 państw) jest tylko 9 polskich przedstawicielstw dyplomatycznych. Trzeba też pamiętać, że na tym kontynencie do tej pory w wielu miejscach nie tylko nie ma Internetu, ale także telefonu, a nawet prądu, więc trudno się kontaktować. Niemniej w miarę możliwości staramy się jako Dzieło Ad Gentes udzielać rekomendacji projektom, które finansują właściwe dla danej misji placówki dyplomatyczne – tłumaczy ks. Iżycki.
Współpracę z polskimi misjonarzami wysoko cenią też urzędnicy MSZ. Po pierwsze, pomoc wysyłana poprzez misjonarzy dociera szybko do adresatów, mieszkających także tam, gdzie nie ma polskiego przedstawicielstwa ani żadnych organizacji humanitarnych. Po drugie, projekty pomocowe przygotowywane przy udziale misjonarzy doskonale trafiają w potrzeby lokalnej ludności, a pieniądze nie są defraudowane. Po trzecie, misjonarze dysponują zapleczem logistycznym i nie są obciążeni biurokracją. Tymczasem wiele organizacji działających na rzecz ubogich przeznacza przysłowiowego jednego dolara na pomoc, ale drugiego dolara musi dołożyć na pokrycie kosztów własnych, takich jak utrzymanie pracowników czy koszty benzyny. Udzielenie pomocy o wartości dolara przy zaangażowaniu Organizacji Narodów Zjednoczonych kosztuje kolejnego dolara. Realizacja tego samego projektu przez misjonarzy pochłania niecałego centa – można usłyszeć w ministerstwie. – Chcemy udzielać pomocy, która jest dobrze zdefiniowana i ulokowana. A misjonarze mają olbrzymią wiedzę i doświadczenie – kreśli zadania Jerzy Pomianowski, dyrektor Departamentu Współpracy Rozwojowej MSZ. Finansowane przez MSZ dzieła pomocy nie mają charakteru ewangelizacyjnego. Nie pozwalają na to przepisy. Z pieniędzy polskich podatników nie powstają więc kościoły ani seminaria, lecz szpitale, ochronki, przychodnie i szkoły. W całej Afryce, w 6 krajach polski rząd finansuje obecnie 18 dzieł prowadzonych przez instytucje religijne. W Ruandzie wszystkie granty (5) dostały zakony, podobnie jest w Burundi. W Kenii dwa na pięć projektów to inicjatywy kościelne. W Indiach dotacje MSZ dostała szkoła założona przez śp. ojca Mariana Żelazka. – Projekt zgłaszany przez misjonarzy do ambasady musi mieć charakter rozwojowy, a nie ewangelizacyjny – podkreśla ks. Iżycki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.