Dziesiątki tysięcy nastolatków w Polsce uciekają z domu, prostytuują się lub padają ofiarą przemocy seksualnej. Są narażone na kontakt z narkotykami, AIDS i konflikty z prawem. Tymczasem w Warszawie zamyka się hostele, w których młodzi mogliby znaleźć schronienie i pomoc. Idziemy, 15 czerwca 2008
Hostel przez cztery lata był realną alternatywą dla obowiązującego w Polsce, niedostosowanego do sytuacji nieletnich uciekinierów, prawa. – Te dzieciaki, które uciekają, czasami są łobuzami, a czasami ofiarami maltretowania lub molestowania seksualnego. Jeśli postępujemy zgodnie z ustawą, to nieletni powinien trafić nie do hostelu, ale na komisariat. Tam jest przesłuchiwany nie jako ewentualny poszkodowany, ale jednostka patologiczna. Stamtąd trafia do pogotowia opiekuńczego, gdzie do sprawy włącza się sąd i dzieciak już na stałe ma to w papierach. Często po kontakcie policji z domem rodzinnym szybko zjawia się tatuś, dziewczyna z „gigantu” zostaje oddana rodzicom, po drodze łomot, a w domu na nowo molestowanie – tłumaczył w sierpniu ubiegłego roku Krzysztof Gutowski, koordynator skierowanego do nieletnich uciekinierów z Dworca Centralnego programu „Drogowskaz – droga do domu”. – Trzeba zmienić system na tyle, żeby dać możliwość kontaktu z nieletnim przez jakiś czas osobie, której może on zaufać, która nie jest w „pędzie administracyjnym”, dowie się co w jego domu się dzieje. Tymczasem dyrektorzy ośrodków opiekuńczych są dumni z tego, jak szybko odsyłają dzieci do środowisk, z których uciekły – dodaje.
Z sytuacji zdają sobie sprawę i streetworkerzy i policja, która często nie kwapi się – dla dobra uciekinierów i własnego świętego spokoju – z ich wyłapywaniem i odstawianiem „gdzie trzeba”. Wtedy zostawieni samym sobie często padają ofiarą przestępstwa, zgadzając się na pomoc finansową lub nocleg u nieznajomego, co często prowadzi do wykorzystania. Właśnie aby tego uniknąć, grupa pedagogów-wizjonerów ze „Stacji” stworzyła hostel. Było to przeniesienie na grunt polski funkcjonujących na Zachodzie placówek zajmujących się osobami zagubionymi, młodymi bezdomnymi, w kryzysie. W krótkiej historii hostelu odnotowano w prawie 800 pobytów, nieraz kilkakrotnych, młodych ludzi. Część z nich – choć mniejsza – była nieletnia, jednak nigdy „Stacja” w hostelu nikogo nie ukrywała ani trzymała wbrew jego woli. Zawsze szukano kontaktu z ich opiekunami. – Policja o nas i naszych „klientach” wiedziała. Dbaliśmy o dobre kontakty. Zdarzało się nawet, że przychodziła do nas z pytaniem, czy nie wiemy czegoś o losie danej osoby, bo dla jej dobra jej szukali. Nigdy nie przeszukiwali hostelu i przychodzili w cywilnych ubraniach, żeby nikogo nie wystraszyć – opowiada Monika Siuchta.
– Od kiedy zamknęliśmy hostel, nie ma w Warszawie takiego miejsca – bezpłatnego, anonimowego, gdzie można przyjść, przespać się, załatwić sprawy związane z otrzymaniem dowodu, załatwianiem miejsca w bardziej specjalistycznym ośrodku, detoksu, kontaktu z prawnikiem, załatwieniem spraw z rodziną, w której była przemoc. Są co prawda noclegownie, ale w nich można jedynie przespać się, umyć i złapać wszy. Nie ma żadnej pracy z „klientem” – tłumaczy Siuchta.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.