Dziesiątki tysięcy nastolatków w Polsce uciekają z domu, prostytuują się lub padają ofiarą przemocy seksualnej. Są narażone na kontakt z narkotykami, AIDS i konflikty z prawem. Tymczasem w Warszawie zamyka się hostele, w których młodzi mogliby znaleźć schronienie i pomoc. Idziemy, 15 czerwca 2008
W siedzibie „Stacji” przy ul. Wspólnej 65/19 czas jakby zatrzymał się w miejscu. Ciepło, jasno, przytulnie, czysto, w dwóch pokojach po pięć starannie pościelonych łóżek czeka na „klientów”. Tak wychowawcy i wolontariusze „Stacji” nazywają młodych ludzi, którzy mogą skorzystać z ich pomocy. – Gdyby pan przyszedł jeszcze kilka miesięcy temu, tętniło tu życie. Teraz to relikt przeszłości – mówi jeden z wychowawców „Stacji”. Nikt łóżek już nie zajmuje, ponieważ prowadzony tu od 2004 roku Hostel Interwencyjny w połowie kwietnia br. zakończył działalność.
– Uciekłem z domu jako 17-latek – opowiada Filip. – Miałem dość ciągłych awantur i pijanego ojca, który tłukł mnie zawsze, gdy się napił. O matce nie mówię, bo nie wiem, gdzie jest. Spakowałem plecak, wsiadłem w pociąg i przyjechałem do Warszawy. Chciałem znaleźć jakąś robotę, ale nie było z nią tak prosto, nie mówiąc już o miejscu do spania. Po kilku dniach wróciłem na dworzec. Zaczęło się kombinowanie, znajomi spod ciemnej gwiazdy, „interesy”, narkotyki. Kiedyś kumpel powiedział mi, że idzie do „Stacji” i czy chcę z nim? Powiedział, że to takie miejsce, gdzie możesz za frajer się wykąpać i uprać ciuchy. No i poszliśmy.
Akurat były zajęcia na świetlicy, coś o dragach i HIV-ie. Potem coraz częściej wpadałem pogadać, coś zjeść, spotkać znajomych. Gdy w grudniu mnie przycisnęło i nie miałem gdzie spać – przyjęli mnie na trzy dni pod warunkiem, że zrobię coś ze sobą. Pamiętam, że układaliśmy plan działania: zostawić dworzec, skończyć szkołę itd. Chcieli mi załatwić szkołę z bursą, ale wtedy jeszcze nie chciałem – po trzech dniach wróciłem na Centralny, do „Stacji” przychodziłem czasem pogadać z wychowawcami. Gdy znalazłem pracę na budowie i wynająłem kwaterę, pomyślałem, że fajnie byłoby nie być całe życie zwykłym robotnikiem. Z wychowawcami znalazłem szkołę zaoczną dla dorosłych. Stwierdziłem, że jak chcę to wszystko ogarnąć, muszę zniknąć z dworca. Teraz kończę szkołę, mam dziewczynę, a jak mi się coś dzieje czy dobrego, czy trudnego – przychodzę pogadać.
Historia Filipa jest typowa dla podopiecznych „Stacji”. Wychowawcy nazywają ich młodymi dorosłymi, bo mają od kilkunastu do ok. 25 lat i za sobą nieraz ciężkie doświadczenia ludzi dorosłych. „Stacja” prowadzi dla nich świetlicę, jednak konstytutywnym elementem całego projektu od początku był Hostel, czyli miejsce, gdzie można spać. – Jeśli przychodzi do nas osoba uzależniona, zagubiona, która doświadcza przemocy w miejscu, w którym przebywa, nie możemy jej powiedzieć: „będzie dobrze”, poklepać ją po plecach i wysłać tam, skąd przyszła. Nie można pomagać komuś w dzień, a na noc – pozostawić ją samą sobie. To nie skutkuje – tłumaczy Monika Siuchta, jedna z 10 wychowawców i członkini zarządu „Stacji”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.