Najważniejsze, że sporej części tego środowiska udało się uniknąć dzielenia świata według schematu: „my” – czyści, szlachetni opozycjoniści, i cała oportunistyczna reszta społeczeństwa. Dzięki temu mało komu przychodziło wówczas do głowy, aby do jednego worka wrzucać esbeków i ich zaszantażowane czy zmanipulowane ofiary. Więź, 10/2006
Sprawą bodaj najważniejszą jest to, że wraz z KOR upowszechnia się na polskim gruncie pewnej rodzaj obywatelskiej filozofii społecznej. Powiada ona, że jednym z kluczy do budowania demokracji i wolnego rynku jest istnienie apolitycznej i niekomercyjnej sfery publicznej, przestrzeni autorytetów, debat, działań i przekonań społecznych, które – choć dotyczą spraw ogółu – pozostają poza bezpośrednią kontrolą państwa. Praktyki tej, z której twórcy KOR uczynili skuteczny sposób przybliżania demokracji, dziś, w Polsce już demokratycznej, bardzo dziś brakuje.
Budując społeczeństwo obywatelskie – podpowiada dalej lekcja KOR – walczyć trzeba przede wszystkim o społeczną wiarygodność i zaufanie. Dlatego na przykład działacze KOR podjęli decyzję o opublikowaniu swych telefonów i adresów, co skądinąd bardzo utrudniało im zwykłe codzienne życie. Dlatego też z najwyższą starannością rozliczali powierzone im społeczne fundusze.
Idąc dalej, działalność obywatelska to nie kumoterstwo czy środowiskowa samoobrona. Choć większość aktywistów KOR, ze względu na swą działalność skazana była na bezrobocie, to prawie nigdy nie korzystali oni ze zbieranych przez siebie społecznych pieniędzy. Swe rodziny starali utrzymywać się z różnych prac dorywczych. Warto to przypominać zawłaszcza dziś, gdy czasem powołuje się fundacje, stowarzyszenia i projekty społeczne, których głównym celem jest zdobycie dotacji finansowych z Unii Europejskiej.
Wielkim sojusznikiem społeczeństwa obywatelskiego są wolne media. Ta prawda sprawdzała się w działalności KOR na każdym kroku. To dzięki współpracy z zagranicznymi korespondentami, a także z Radiem Wolna Europa i BBC, każdy przypadek represji był natychmiast nagłaśniany, dzięki czemu komunistyczna władza nie czuła się zupełnie bezkarna. Trzeba jednak zaznaczyć, że na tę przychylność zachodnich mediów KOR – a zwłaszcza jego nieformalny rzecznik Jacek Kuroń – bardzo ciężko zapracował. Jak wspomina ówczesny pracownik BBC Eugeniusz Smolar, najdrobniejsze nawet nieścisłości w komunikatach Kuroń starał się natychmiast dementować, choć każdy jego telefon do Paryża czy Londynu albo wywiad dla zachodnich mediów mógł wówczas oznaczać kilkuletni wyrok za szkalowanie PRL. Trzeba też podkreślać, że z powodów oczywistych z zachodnimi mediami kontakt miało kilka zaledwie osób. Codzienna natomiast KOR-owska praca, a więc jeżdżenie na procesy robotników czy zbieranie informacji o prześladowanych, opierała się na bezinteresownym poświęceniu setek często bezimiennych współpracowników.
I tu dochodzimy do najtrudniejszego do wykorzystania dziś doświadczenia sprzed trzydziestu lat. Mówi ono, że rozstrzygającym warunkiem budowy społeczeństwa obywatelskiego nie są pieniądze czy poparcie mediów, ale ludzie. KOR odniósł sukces, bo – choć był stosunkowo nieliczny – zgromadził w swych szeregach prawdziwą elitę. Wielkie nazwiska polskiej inteligencji i odważną ideową młodzież, harcerzy, młodzież KIK-owską, studentów i młodych działaczy społecznych, którzy z uporem powracali na wsławioną przez balladę Jana Krzysztofa Kelusa szosę E-7, by jechać z pomocą do Radomia.