Bronię więc nie Harrego, ale Kościoła Katolickiego przed... jego obrońcami. Chciałbym bardzo, żeby jak najmniej dzieci znających Harrego, miało okazję po antypotterowskim kazaniu powtórzyć stwierdzenie pewnego sześciolatka: „ksiądz dzisiaj głupio mówił”. Więź, luty-marzec 2008
Po co bronić Harrego? Książkowy bestseller i filmowy przebój obrony nie potrzebują. Działa już mechanizm kuli śniegowej – wielka popularność nakręca popularność jeszcze większą. Bronię więc nie Harrego, ale Kościoła Katolickiego przed... jego obrońcami. Chciałbym bardzo, żeby jak najmniej dzieci znających Harrego, miało okazję po antypotterowskim kazaniu powtórzyć stwierdzenie pewnego sześciolatka: „ksiądz dzisiaj głupio mówił”.
Można zrozumieć gwałtowne antypotterowskie reakcje osób, które zetknęły się bezpośrednio z magią i okultyzmem. Wszyscy mamy doświadczenie działania szatana. Jeśli ktoś w to wątpi, niech się zastanowi, jak superinteligentnie działają w nim pokusy skłaniające do grzechu. Dużo bardziej przerażające jest doświadczenie niejako bezpośredniego spotkania ze Złym, na przykłąd przy egzorcyzmach, czy przez osobistą inicjację magiczną. To horror, który pozostawia niezatarte ślady. Nie można świadectw o nim zbywać pogardliwym wzruszeniem ramion. Z jakiego racjonalnego źródła czerpie ów szyderca swe przekonanie, że diabeł nie istnieje? Że nie widział osobnika z rogami i ogonem? Doradzałbym poczytać, jeśli nie Biblię, to przynajmniej prof. Kołakowskiego. Warto zobaczyć, co laicki filozof pisze o duchowym i ponadludzkim charakterze zła.
Wskazana też jest czujność wobec spraw pozornie niewinnych, mogących wprowadzić człowieka w okultyzm. Próby ich ochrzczenia pseudonaukowymi określeniami – „nieznana energia”, „aura”, „paranormalne zjawiska” itp. nic nie wyjaśniają. Obecna wiedza naukowa jest na tyle potwierdzona, że nie można dopuścić pojawienia się jakiegoś elementu niepodlegającego znanym już prawom, na przykład oddziaływania fizyczne maleją przynajmniej z kwadratem odległości. Te „nieznane” i niepodlegające prawom fizyki są bzdurą, albo... działa nie „coś”, lecz „ktoś”– ponadmaterialna istota, która nie jest Bogiem. Ludzie którzy doświadczyli spotkania ze Złym są czujni, a czasem nawet przewrażliwieni, bo wiedzą, jak łatwo i niewinnie można wejść na drogę jak najdosłowniej prowadzącą do piekła. Podobnie zrozumiała jest gwałtowna reakcja byłego więźnia łagru, czy niemieckiego obozu, na wesołą komedię o wojnie. Jednak zrozumieć nie oznacza przyznać racji. Komedia o wojnie może być zabawna pod jednym warunkiem – że nie pokazuje prawdziwej wojny. Książka, w której akcja jest osnuta magią i czarami też może być zabawna, pod warunkiem, że nie pokazuje prawdziwej magii.
Obraz czarnoksięstwa w „Harrym” to pomieszanie wątków i osób, galimatias elementów w części prawdziwych, lecz w większości – zupełnie zmyślonych. Niektórzy uznają to zresztą za słabość książki. Miotła traktowana i reklamowana jak nowy model samochodu, zestawy do jej konserwacji i tunningu, zniszczona różdżka czarnoksięska, która może, jak stary ekspres do kawy, „odpalić do tyłu” – w posługującego się nią, kupowanie magicznych szat na podobieństwo szkolnego mundurka itd., itd. Zaklęcia są najczęściej żartobliwymi zbitkami słów łacińskich, imiona i nazwiska okazują się szaradami, wskazującymi na językową erudycję autorki, nie zaś na erudycję okultystyczną. Do znudzenia powtarza się wiadomość, że alchemik Nicolas Flamel istniał naprawdę. Pan Twardowski też istniał i był alchemikiem, a nie spotkałem dziecka któremu zaszkodziłoby na duchu powtarzanie wyliczanki: Pan Twardowski na kogucie w jednym kapciu, drugim bucie. Możemy recytować do znudzenia Wingardium Leviosa!, Lumos!, czy nawet Avada Kedavra! i jestem dziwnie przekonany, że ani piórko nie poleci do góry, ani nie oszczędzimy na oświetleniu mieszkania, ani nikogo nie zabijemy. Czary w Harrym Potterze są traktowane tak samo niepoważnie, jak technika w „Tytusie, Romku i A-Tomku”, gdzie bohaterowie z łatwością konstruują pojazd latający z wanny lub żelazka. Są tylko sztafarzem, dekoracjami. Nawet w dalszych częściach, które są coraz poważniejsze, magia jest techniką, częścią tamtego świata. Gdyby rzecz się działa na Dzikim Zachodzie, taką samą funkcję spełniały by konie i rewolwery.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.