Wirtuozi dźwięków i smaków

Podobnie jak w kuchni, tak i w muzyce improwizacja wymaga wielkiego doświadczenia, znajomości i czucia ducha epoki, znajomości stylów i oczywiście sporej odwagi i wyobraźni. Więź, 11-12/2008



HIP-isi również muszą pogodzić się ze sposobem, w jaki współczesna publiczność wysłuchuje ich gry. Od początków XIX w. utarło się, że koncertów należy wysłuchiwać w ciszy, skupieniu, nie przerywać uduchowionym wykonawcom, a szepty lub głośniejsze komentarze są w ogóle nie do przyjęcia i zdradzają brak obycia.

Tymczasem muzyka w XVII wieku rozbrzmiewała w całkiem innych okolicznościach. Wykonawcy nie uchodzili za wybrańców Muz, raczej za dobrych fachowców, rzemieślników uprawiających swoją techne. Nie brakowało też amatorów, zwłaszcza wśród arystokracji, która mogła poświęcić swój wolny czas doskonaleniu umiejętności. Niejednokrotnie amator stawał się bieglejszy w tej sztuce niż profesjonalista, który musiał łączyć zawód muzyka z innym zajęciem.

Co tu ukrywać – instrumentalista był po prostu służącym, który czuwał nad dostarczeniem swojemu chlebodawcy przyjemności i rozrywki i nie traktował tej służby jak misji.

Inne niż dziś były też relacje pomiędzy muzykami i publicznością. Najczęściej status społeczny muzyków był niższy niż słuchaczy, choć zdarzali się też występujący amatorzy wysoko urodzeni. Muzyka była jedynie dodatkiem do spotkania, do uczty, towarzyszyła też innym czynnościom, jak dziś szemrzące radio.

Ani rozmowy nie przeszkadzały muzykom, ani muzycy nie przeszkadzali rozmawiającym czy to w prywatnej posiadłości, gdzie najczęściej grano, czy to w teatrze, również prywatnym, gdzie występowano dla szerszej publiczności, ale na zlecenie właściciela. Taka „prywata” w muzyce determinowała repertuar – odpowiadający gustom zleceniodawców, okolicznościowy i dlatego często jednorazowy, przynajmniej z założenia[7].

Publiczność reagowała żywo, nawet bardzo żywo, przerywając muzykom, prosząc o powtórzenie fragmentu, który zyskał uznanie, lub przeciwnie – nakazując zakończyć niesatysfakcjonujący występ. Obojętność cechująca dzisiejsze audytoria była nie do pomyślenia, a jeśli już miała miejsce – odbierano ją jako przejaw niechęci wobec muzyki i muzyków: „Dezaprobata może być wyrażana tylko przez milczenie, aprobata przez aplauz” – pisał w 1803 r. Goethe, ale już wtedy zalecano, aby aplauz wyrażać po koncercie.

Takie dziewiętnastowieczne zachowania przejęła publiczność, a HIP-isi się do tego stosują, choć nie widać, żeby akurat ten anachroniczny, bierny odbiór sprawiał im przykrość. Nawet przenoszą filharmoniczne przyzwyczajenia na swoje koncerty: podobnie jak klasycy nie oczekują wybuchów emocji i sami zachowują daleko idącą powściągliwość wobec słuchaczy, preferując wpatrywanie się z kamienną twarzą w partyturę niż dialog z widownią. Ale może nie byłoby niczym złym pochwalić wykonawców – choćby brawami – w trakcie występu, tak jak wyraża się uznanie dla kucharza już po pierwszym kęsie rozpływającym się w ustach, a nie dopiero po zakończeniu całego posiłku?

Pewnym ustępstwem wobec „niewyrobionej historycznie” publiczności jest też zgoda, aby niektóre HIP-isowskie występy odbywały się w wielkich salach koncertowych, choć zdecydowanie lepiej muzyka dawna brzmi w bardziej kameralnych wnętrzach. Wnętrze, jak pisał już w XVI w. Gioseffo Zarlino, bardzo mocno wpływa na styl i jakość wykonania: „W muzyce kościelnej i w oficjalnej kapeli śpiewa się w jednym stylu, w innym stylu na prywatnych komnatach.

W kapelach trzeba śpiewać pełnym głosem, podczas gdy w muzyce kameralnej stosuje się więcej łagodności i słodyczy, a mniej siły głosu”[8]. Warto o tym pamiętać, zanim się zaproponuje występ HIP-isom na stadionie czy w wielkiej hali albo wręczy się muzykowi skrzypce elektryczne i poprosi o wykonanie Bacha.

Nie wszyscy jeszcze mają świadomość, że aktywność HIP-isowska to nie tylko muzyka, ale całe musicking – jak trafnie nazywa ją Christopher Small – obejmujące wszystkie elementy od skomponowania utworu począwszy, poprzez zdobycie partytury przez muzyków, krytykę tekstu, badania nad stylem wykonawczym, przygotowanie wnętrza, wreszcie samo wykonanie, słuchanie, reakcję publiczności, aż po sprzątanie sali po koncercie. Podobnie jak dobra kuchnia historyczna to nie tylko gotowanie, ale całe kitching od przepisu do degustacji i sprzątania ze stołu.

*****

Kalina Wojciechowska – ur. 1971, ewangelicka teolog-biblistka, dr hab., adiunkt w Katedrze Wiedzy Nowotestamentowej i Języka Greckiego Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Organizatorka sympozjów teologiczno-muzykologicznych – wraz z mężem, lutnistą, Jerzym Żakiem. Mieszka w Warszawie.




[7] B. Haynes, dz. cyt. s. 131nn.
[8] Za: K. Lipka, Biała koszula, Canor 5/1993, s. 54


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...