Z badań, które jakiś czas temu przeprowadzono, wynika, że subiektywne poczucie szczęścia Polaków zmalało wraz ze wzrostem standardu życia. Więź, 11-12/2008
Co jednak mają zrobić rodzice, którzy nie byli wychowani przez szczęśliwych rodziców i sami też nie bardzo potrafią być szczęśliwi. Czy oni nie mają szansy wychować swoich dzieci do szczęścia?
Jeszcze raz powtórzę: człowiek tym się różni od wszystkich żywych istot, że może przekraczać siebie. Jestem od lat zaangażowana w terapię osób uzależnionych. W swojej pracy nad wyjściem z nałogu (tzw. Dwanaście Kroków) anonimowi alkoholicy odwołują się do pięknej modlitwy przypisywanej Reinholdowi Niebuhrowi, która brzmi: ,,Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co zmienić mogę i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.
W terapii uzależnionych nie ma wprawdzie mowy o szczęściu, ale „pogoda ducha”, na którą powołuje się Niebuhr, jest najlepszą ze znanych mi dróg stwarzających człowiekowi szansę na szczęśliwe życie. Oczywiście, o tę pogodę ducha szczególnie trudno osobom, które czują się nieszczęśliwe. Pogoda ducha ma bowiem swoje źródło w akceptacji.
To właśnie akceptacja jest sposobem na dojrzałe spotkanie z życiem. Zaakceptować, że mi się dziecko nie udało, że ojciec nie kochał mnie tak jak tego potrzebowałam, że mąż mnie zawiódł, że nie zrobiłam habilitacji, bo byłam za mało pracowita albo zabrakło mi zdolności... Mogę oczywiście stać do swojego życia tyłem i upierać się: nie, nie mam sześćdziesięciu lat, tylko pięćdziesiąt, nie zostałam lekarzem, bo miałam złego fizyka w liceum…
Mogę się oszukiwać, ale to prędzej czy później da o sobie znać albo depresją, albo złością, albo jakąś ucieczką – w alkohol, narkotyki… Pogoda ducha, czyli pogodzenie się ze swoim losem, z samym sobą – to najwyższy stopień dojrzałości emocjonalnej. Człowiek dojrzały emocjonalnie może przekraczać różne swoje deficyty i ograniczenia.
Ale kłopot w tym, że trudno wymagać dojrzałości od człowieka, który, chociaż dorosły, nie jest dojrzały…
Ta zdolność człowieka do budowania w sobie potencjału emocjonalnego, uczuć, które sprzyjają pogodzie ducha i akceptacji, to efekt wyłącznie pracy na sobą. Oczywiście, dla niektórych ludzi praca ta będzie żmudna i mozolna – będą musieli odwrócić wiele nawyków, także emocjonalnych, bo ludzie przyzwyczajają się także do tego, co czują.
Jeżeli ktoś na przykład miał matkę choleryczkę, to prawdopodobnie sam będzie albo zalękniony i będzie się bał każdego podniesionego głosu, albo z kolei będzie się wydzierał. Jak ktoś wychowywał się w domu, w którym niemal na każde życiowe wyzwanie reagowano lękiem – trudno mu będzie uwierzyć we własne możliwości. Ludzie bywają przywiązani do swojego cierpienia. Wyjście z cierpienia wymaga ciężkiej pracy.
I chyba też odwagi, bo trzeba stanąć w prawdzie o sobie.
O tak! W przywołanej wyżej modlitwie modlimy się także o odwagę. Ona jest niezbędna, bo konieczną częścią pracy nad sobą musi być spotkanie twarzą w twarz ze swoimi emocjami. A skoro są to emocje osób mocno doświadczonych przez los, czy na przykład żyjących w bolesnym poczuciu niespełnienia, to trzeba się przygotować, że te emocje będą niczym nieokiełznana sfora dzikich bestii.
Tym razem mają jednak zostać uwolnione nie po to, żeby kąsać, ale w celu ich oswojenia. To może trwać długo, a nawet bardzo długo, ale warto się trudzić, bo nie tylko poprowadzi nas to ku akceptacji swego losu, ale też pozwoli wyjść poza siebie, odnaleźć – zagubioną być może – empatię. To ona sprawia, że chcemy i potrafimy bardziej być dla innych i z innymi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.