Z badań, które jakiś czas temu przeprowadzono, wynika, że subiektywne poczucie szczęścia Polaków zmalało wraz ze wzrostem standardu życia. Więź, 11-12/2008
Wgląd w siebie, akceptacja swojego losu – wszystko to przywodzi na myśl starożytną zasadę wypisaną na świątyni w Delfach: gnothi se auton (poznaj samego siebie), wedle której tylko życie w prawdzie może być życiem szczęśliwym. Tymczasem kultura masowa pod maską prawd służących właśnie naszemu szczęściu podsuwa nam różne recepty na szczęście. Jak oceniłaby Pani te tak pleniące się podręczniki, poradniki w rodzaju: jak wychować szczęśliwe dziecko, jak odnieść sukces w pracy, recepta na udany związek etc.. ?
W podpowiedziach: bądź szczęśliwy, odnieś sukces, zbuduj dobrą rodzinę, naucz się czegoś – nie upatruję żadnego zagrożenia. Moim zdaniem książki, o których Państwo wspomnieli, szkody nie przynoszą, chociaż są bezsprzecznie elementem kultury masowej. Jednak inne składniki tej kultury – różne „zabawiacze”, „odwracacze uwagi”, fałszywe obietnice – z całą pewnością szkodzą.
O ile książkę, która mówi: w siedem dni odniesiesz sukces, mogę bardzo szybko zweryfikować – po prostu sprawdzam, czy zawarte w niej podpowiedzi działają, a jeśli nie, to wyrzucam ją do kosza – o tyle produkty masowej kultury, takie jak harlequiny, seriale telewizyjne, teleturnieje etc., zaśmiecają moją wrażliwość, wypaczają poczucie smaku, manipulują moimi emocjami. Bóg dał nam wprawdzie płaty czołowe mózgu, byśmy rozróżniali i selekcjonowali, co jest wartościowe, a co głupie, ale tego rozróżniania trzeba się nauczyć.
Dziecko nie ma do tego instrumentów, ma za to rodziców, nauczycieli, duszpasterzy – nauczyć dziecko rozróżniania między tym, co mądre, a tym, co głupie, to ich zadanie. Problem więc nie w kulturze masowej, ale w braku przewodników. Rozpaczliwie niewielu rodziców, nauczycieli i duszpasterzy ma odpowiednie kwalifikacje, żeby być dla dziecka czy młodego człowieka życiowym przewodnikiem. I znowu wracamy do początku, czyli do pracy nad sobą, której efektem będzie zyskiwanie dojrzałości.
Wracając do szczęścia, które próbujemy tu rozszyfrowywać – dojrzały człowiek rozumie również i to, że szczęście jest jak motyl, który czasem przysiada nam na ramieniu, jak tęcza, która się pojawia, ale nie trwa bez końca. Szczęście nie jest bowiem czymś, co mamy na stałe, jest raczej umiejętnością rozpoznawania go, kiedy nam się przydarza. Jeśli posiądziemy tę umiejętność, to nie będziemy już za szczęściem gonić – będziemy go wypatrywać.
Tak więc do wszystkiego – do mądrości, także do szczęścia, trzeba dorosnąć…
Kiedy mówimy o szczęściu, to trzeba sobie uświadomić, że jest ono ucieleśnieniem dojrzałości emocjonalnej. Jeśli jej brak, to do szczęścia strasznie daleka droga. Bywają ludzie obrażeni na życie – skarżą się, że ich szczęście ominęło, owszem, dostrzegają je czasem u innych, ale nigdy u siebie. A szczęście to postawa ku życiu. Albo człowiek do tego dorasta, albo nie dorasta.
To jednak zależy już od nas samych. Szczęście rodzi się z pracy nad sobą. To jest trening taki sam jak trening mięśni – jeżeli będziemy je odpowiednio ćwiczyć, to one będą nam służyć, w przeciwnym razie ulegają atrofii. Uczenie się szczęścia – raz jeszcze powtórzę – polega na rozwoju emocjonalnym i duchowym. A taki rozwój dostępny jest nie tylko nielicznym osobom wtajemniczonym, ale każdemu z nas.
Rozmawiali Katarzyna Jabłońska i Cezary Gawryś
*****
Ewa Woydyłło – psycholog i terapeutka. Od 24 lat prowadzi terapię z alkoholikami, od 1989 roku działa w Fundacji Batorego, organizując w kraju i zagranicą szkolenia dla psychologów i lekarzy w dziedzinie profilaktyki i terapii uzależnień. Autorka licznych artykułów i książek psychologicznych, ostatnio wydała: Podnieś głowę, W zgodzie ze sobą, My – rodzice dorosłych dzieci. Mieszka w Warszawie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.