Teologia Kalwina jest bardziej „egzystencjalna” niż intelektualna. Jej podstawą nie jest rozumowa znajomość spraw boskich, lecz mistyczna unia z Chrystusem. Dlatego jest ona bardziej mądrością niż wiedzą. Znak, 2/2010
Henry Louis Mencken (1880–1956), amerykański dziennikarz i publicysta, zwany „mędrcem z Baltimore”, napisał kiedyś, że w Ameryce kalwinizm przekształcił się w wybujałą demonologię; nawet sam Bóg przyjął postać arcydiabła, nieufnego i pozbawionego miłosierdzia. „Toż to był bolszewik” – powiedział kiedyś o Janie Kalwinie Leszek Kołakowski. Christopher Hitchens, współczesny nam apostoł radykalnego ateizmu, twierdzi, że Genewa Kalwina stanowiła prototyp totalitarnego państwa, a sam Reformator był sadystą, katem i mordercą. Tymczasem ów „kat” i „bolszewik”, wrażliwy na ludzką krzywdę i cierpienie, nieśmiały i skłonny do kontemplacji, wiarę lokuje nie w umyśle, lecz w sercu, niejednokrotnie wzywa nas do radowania się naturą, do wdzięczności, pokory i do pełnego zaufania Bogu, sławi wierność Boga, który stale cieszy się swoim stworzeniem i utrzymuje je swą mocą. W jego przekonaniu ludzka radość jest w gruncie rzeczy uczestnictwem w radości samego Boga. Po upadku stworzenie jest kruche i narażone na wstrząsy, mimo to jednak Bóg je miłuje; dlatego właśnie przyszedł na świat Chrystus.
Jan Kalwin nie był ani tyranem, ani nieubłaganym egzekutorem woli Bożej. Jego teologia nie opierała się na rygorach sztuki sylogizmu, lecz na pobożności, której dominantą była niezgłębiona suwerenność Boga. Dziś powiedzielibyśmy, że ta teologia jest bardziej „egzystencjalna” niż intelektualna. Jej podstawą nie jest rozumowa znajomość spraw boskich, lecz mistyczna unia z Chrystusem. Dlatego ta teologia jest bardziej mądrością niż wiedzą; swe źródło ma w poznaniu Boga – poznaniu nie głową, lecz sercem, nie uczuciem, lecz całą naszą skierowaną ku Niemu istotą. Teologia ta nie tłumiła radości, nie zabraniała cieszyć się życiem. Przeciwnie.
„Ludzie wzorowi i święci – pisał Kalwin – widząc, jak niby za popuszczeniem cugli nieumiarkowanie człowieka ciągle wzrasta, jeśli tylko nie trzyma się go na wodzy, pragnęli zaradzać tak wielkiemu złu, nie pozwalając człowiekowi używać dóbr materialnych, jak tylko w miarę tego, co konieczne (…). A choć ich rady dyktowała dobra życzliwość, posunęli się w tym do zbyt wielkiej surowości. Bo dokonali rzeczy wielce niebezpiecznej: związali sumienia ludzkie ściślej, niż wiąże je Słowo Boże (…). Trzeba [jednak] pamiętać, że używanie darów Bożych nie jest bynajmniej nieumiarkowaniem, jeśli kieruje się do celu, do którego Bóg je dla nas stworzył i przeznaczył (…). A nawet same pozytywne przymioty naturalne wskazują, jak, dlaczego i do jakiego stopnia należy ich używać. Czyż myślimy, że Pan nasz nadał kwiatom taką piękność, jaka jawi się przed naszymi oczyma, aby równocześnie nie wolno było wzruszać się jej widokiem? Czy myślimy, że dał im tak piękny zapach, nie chcąc, aby człowiek się nim delektował? Ponadto, czyż nie On tak zróżnicował barwy, aby jedne miały więcej wdzięku niż drugie (…)? I wreszcie, czyż to nie On dał nam wiele innych rzeczy, które winniśmy szanować nawet wówczas, gdy nie są one dla nas niezbędne? Porzućmy więc w tym względzie ową ludzką filozofię, która wzbraniając człowiekowi używania wszelkich darów Bożych, jeśli nie są nam konieczne, nie tylko bezpodstawnie pozbawia nas dozwolonego owocu dobrodziejstwa Bożego, lecz także nie przyznaje mu miejsca inaczej, jak po odarciu człowieka z wszelkich uczuć i upodobniając go do nieczułego pnia”.
Do nieczułego pnia upodobniają się nie tylko ewangelicy reformowani, ale chrześcijanie wszystkich wyznań, jeśli Pismo Święte lub nauki swego Kościoła traktują zbyt dosłownie, jeśli wierzą z lęku, nie z miłości, jeśli nakazy Boże mają za zbiór surowych przepisów, których naruszenie powoduje równie surowe kary, jeśli mają serca zamknięte nie tylko na ludzi i na dobra stworzenia, lecz również na Boga, choć stale mają Go na ustach. Kalwin do takich ludzi nie należał. Wiedział, że Bóg jest niepojętą tajemnicą, mimo to jednak chciał Go poznawać. Nie po to, by przeniknąć tajemnicę i zdobyć wiedzę zakrytą przed człowiekiem, ale po to, by się do Niego zbliżyć. Dlatego objawienie było dlań duchowym przewodnikiem, a nie teoretycznym traktatem; dlatego poznanie Boga stanowiło nie wiedzę, lecz mądrość, która zaczynała się i kończyła na mistycznej unii z Chrystusem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.