Układanki nie ułożymy nigdy. Możemy tylko spekulować, opierając się na relacjach dwóch kronikarzy, z których pierwszy bał się napisać o tym, co wiedział, a drugi miał już na względzie budowę kultu biskupa-męczennika.
Korzeń wszelkiego zła
Bolesław Śmiały (rzadziej, choć bardziej prawidłowo nazywany Szczodrym) był wytrawnym i drapieżnym politykiem, a także znakomitym wodzem, synem Kazimierza Odnowiciela, który podniósł Polskę po długim okresie chaosu, jaki nastał po wygnaniu i śmierci Mieszka II. W dobie sporu o inwestyturę między cesarzem a papieżem Bolesław opowiedział się po stronie tego ostatniego, co wynagrodzono mu przysłaniem w 1075 r. do Polski legatów papieskich, odnowieniem zniszczonej organizacji kościelnej i – co najważniejsze – koroną królewską, która zwieńczyła jego skronie w Boże Narodzenie roku 1076. Wiemy, że był pyszny i porywczy: ruskiego księcia Izasława wytargał za brodę na oczach jego poddanych. Liczne sukcesy musiały napełniać go przekonaniem, że nie ma wyzwań, którym by nie podołał.
W rekonstrukcji wydarzeń nie poradzimy sobie bez późniejszej od Galla o ponad sto lat kroniki Wincentego Kadłubka, do niedawna jeszcze odsądzanego od czci i wiary, i uważanego za bajarza. Tymczasem ten autor zachował się jak rasowy dziennikarz i podał dwie wykluczające się wersje wydarzeń – według tradycji kościelnej i wedle tego, co opowiadano w kręgach dworskich.
Wśród duchowieństwa zachowała się więc tradycja, według której Bolesław „z takim zapamiętaniem prowadził wojnę, że rzadko przebywał (...) w ojczyźnie, zawsze u nieprzyjaciół”. Podczas jednej z wypraw „niewolni nakłaniają żony i córki panów [rycerzy Śmiałego] do ulegania ich chuciom (...), zajmują domostwa panów, (...) wojnę po powrocie im wydają. Za tak niezwykłe zuchwalstwo panowie wytracili ich, wydawszy na niezwykłe męki. Również i niewiasty (...) musiały ponieść zupełnie słuszną karę”. Król natomiast „wojnę prowadzoną z nieprzyjaciółmi zwrócił przeciwko swoim. Zmyśla, że rycerze nie mszczą na ludziach swych krzywd, lecz (...) na królewski nastają majestat, (...), żali się, że opuścili go wśród wrogów. Domaga się przeto głowy dostojników, a tych, których otwarcie dosięgnąć nie może, dosięga podstępnie”, natomiast kobiety, którym mężowie przebaczyli, „z tak wielką prześladował potwornością, że nie wzdragał się od przystawiania do ich piersi szczeniąt po odtrąceniu niemowląt”.
Na scenę wkracza biskup krakowski Stanisław, który „gdy nie mógł odwieść go od tego okrucieństwa, najpierw grozi mu zagładą królestwa, wreszcie wyciągnął ku niemu miecz klątwy”. Bolesław wtedy jeszcze „w dziksze popadł szaleństwo, bo rozkazał (...) przy ołtarzu, w infule, porwać biskupa”. Królewscy ludzie nie potrafili tego dokonać, więc król „sam podnosi świętokradzkie ręce, sam zabija (...). Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz (...) rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje”. Po tym morderstwie znienawidzony przez dostojników król uchodzi na Węgry.
Wersja opowiadana na dworze wyglądała zgoła inaczej – a Kadłubek przedstawia ją oczywiście w sposób potępiający. Bolesław „tak dalece zrzucił z siebie podejrzenie (...), że niektórzy nie tylko nie uważali go za świętokradcę, lecz widzieli w nim najczcigodniejszego mściciela świętokradztw. Albowiem to, że (...) świętość małżeńskiego związku tak haniebnie została skalana, że zgraja niewolników sprzysięgła się przeciw panom, że tyle głów na śmierć wystawiono, że wreszcie spiskowaniem królowi gotowano zagładę – to wszystko zrzucił na świętego biskupa. Twierdzi, że w nim jest początek zdrady, korzeń wszelkiego zła (...). Czegóż więc, rzecze, dopuszczono się, gdy usunięto zakałę królestwa, potwora ojczyzny, zgorszenie dla religii (...)”.
Po kanonizacji Stanisława w roku 1253 – proces oparto na tradycji kościelnej, a jednemu z blokujących go kardynałów święty biskup miał się ukazać i uzdrowić z choroby – druga wersja wydarzeń odeszła w niepamięć, a Bolesław Śmiały na setki lat stał się bohaterem czarnej legendy. Dopiero Wojciechowski, powracając do kroniki Galla, znalazł w Stanisławie zdrajcę.
Kota nie ma, myszy harcują
Podobno Stanisław kupił kiedyś od rycerza Piotra wieś Piotrawin, a kiedy ten zmarł i jego rodzina domagała się zwrotu posiadłości, wskrzesił go, by mógł poświadczyć przed królewskim sądem, że transakcja była ważna. To oczywiście tradycja późna, XIII-wieczna, zapisana niedługo przed kanonizacją. Kiedy odłożymy na bok ówczesne żywoty świętego, okaże się, że o jego życiu wiemy bardzo niewiele. Biskupem krakowskim został w roku 1072. Nominował go Bolesław – w XI w. nie było mowy o wyborze kanonicznym przez kapitułę. Książę musiał go znać i mu ufać, skoro uczynił go jednym z najważniejszych dostojników kościelnych, a przez to państwowych. Być może Stanisław był synem jakiegoś rycerza, szczególnie zasłużonego w dobie odbudowy kraju przez Odnowiciela, a przez to związanego blisko z dynastią?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.