Ładna, łagodna nazwa dla ciemnych emocji buzujących pod osłoną ciszy. Łagodna nazwa dla zjawiska, którego efektem są zranienia. Ból dotyka i tych, którzy milczą, i tych, którzy są bezradnymi świadkami tej zbrojnej ciszy, a czasem posłańcami używanymi przez obie strony dla wzajemnej manipulacji.
Właściwie dobry pomysł. Skoro nie możemy się dogadać albo czegoś sobie nawzajem przebaczyć, pomilczmy przez jakiś czas. Zróbmy pauzę. Może coś się zmieni? Emocje opadną i ukaże się inny obraz sytuacji? Jeżeli tak byśmy się z kimś umówili i na dodatek określili konkretnie, kiedy to się skończy, wówczas ciche dni mogłyby być świetnym narzędziem służącym porozumieniu. Jednak w prawdziwych cichych dniach nie to jest celem. Nie ma umówionej daty zakończenia, nie ma w ogóle żadnego porozumienia, żadnej ugody. Zawieszona zostaje słowna wymiana, ale to nie znaczy, że nic się nie dzieje. Trwa pełna bólu i niezgody na drugą osobę relacja, a zamiast słów są gesty, które każdy rozumie po swojemu.
Różne są odmiany cichych dni, zawsze jednak: nie rozmawiamy o istocie konfliktu, nie pracujemy nad rozwiązaniem; traktujemy siebie nawzajem jak osoby dużo bardziej obce, niż to wynika z naszej relacji, nie odsłaniamy się; nie ma otwartej umowy, jaki jest regulamin tej ciszy ani kiedy się zakończy. W czystej postaci cichych dni nie rozmawiamy ze sobą w ogóle. Panuje między nami pełna cisza. Drugiej osoby jakby dla nas nie było – dokładnie mówiąc, udajemy, że jej nie ma. A jednak emocje, jakie wywołuje w nas druga osoba, i problem, który nas dzieli, nie znikają. Tak więc skoro nie możemy mówić (oczywiście możemy, ale byłoby to wbrew domniemanym regułom gry wojennej, którą właśnie prowadzimy), gesty muszą przejąć cały ciężar niewyrażonych przez nas znaczeń.
Śniadanie. Mąż zmywa po sobie talerz i łyżkę, omijając pozostawiony tam kubek żony. Nie odzywając się, mówi: „Nie obchodzisz mnie. Nic dla ciebie nie zrobię”. Przed wyjściem z kuchni, w której jest też żona, mąż może na przykład wziąć lekarstwa, a popijanie wodą przeplatać kaszlem. Mówi w ten sposób: „Jestem chory, ale nie potrzebuję twojej opieki. Ty już dość mnie zraniłaś”. W innej wersji te same lekarstwa może brać energicznie, dziarsko. Wtedy zakodowana w gestach wypowiedź może brzmieć przykładowo: „Od teraz zaczynam dbać o siebie, ale już nie dla ciebie!”.
Te pozawerbalne wypowiedzi męża mogą być w różny sposób odczytane przez żonę. Niektóre może rozumieć zgodnie z jego intencjami, ale z pewnością będą też takie, które zrozumie fałszywie i na przykład zupełnie neutralne zachowanie odczuje jak wymierzony sobie policzek. Problem w tym, że póki trwają ciche dni, nic nie da się wyjaśnić, doprecyzować, skonfrontować. Obie strony skazane są na domysły i interpretacje. Obie żyją we własnych światach, które z każdym dniem coraz więcej dzieli.
***
Sygnałem do wdrożenia cichych dni jest zawsze jakieś urażenie lub zranienie. Ktoś upił się w towarzystwie i przyniósł wstyd rodzinie. Ktoś obiecał, że wróci na obiad, a nie dotarł na kolację. Ktoś zdradził. Zawiódł. Oszukał. Albo nie chciał zjeść zupy przyrządzonej specjalnie dla niego. Gdy sytuacja między dwiema osobami jest bardzo napięta albo co najmniej jedna z osób naznaczona jest wieloma psychicznymi bliznami, sygnałem zapalnym może być byle drobiazg. Ktoś zbyt długo nie podnosił słuchawki telefonu. Ociągał się ze spełnieniem prośby. Zbyt wesoło czy ciepło odpowiedział na „dzień dobry” sąsiada. Miał inne zdanie. Upierał się przy swoim.
Zwykle ciche dni zaczyna ta strona, która bardziej potrafi rozgrywać napięcie przez ciszę. Najczęściej jest to ktoś, kto dobrze zna tę grę z rodzinnego domu albo od dziadków. Można jednak wynaleźć ją też samemu. Doprawdy gra w ciche dni zasługuje na miano wynalazku, przynosi bowiem osobie grającej mnóstwo korzyści. Przede wszystkim nie trzeba brać odpowiedzialności za swoje uczucia i myśli, wyjawiać ich, narażając się na kontratak. W twierdzy milczenia zraniona osoba jest bezpieczna. Nikt nie będzie mógł odebrać jej zranienia, podważyć sensowności uczuć i przekonań. Nie jest narażona na dyskusje, w rezultacie których mogłoby się okazać, że racje leżą po obu stronach. Racje zranionej osoby są bezpieczne, bo wymiany poglądów nie będzie.
Jednocześnie, czując się bezpiecznym, można dotkliwie karać drugą osobę przez pozornie niewinne gesty, a jeszcze bardziej poprzez demonstracyjne zaniechanie tego, co kiedyś podkreślało wzajemną więź. Za pomocą ministrategii można dowolnie rozdrażniać się nawzajem. Wyobraźmy sobie, że ona ogląda program w telewizji, a on wchodzi do pokoju. Ona wie, że o tej porze on najchętniej ogląda serial dokumentalny na innym kanale, ale ponieważ on dla niej nie istnieje, więc spokojnie dalej ogląda swój program. Bez słów mówi mu: „Nie obchodzi mnie, czego chcesz. Będę robić to, co ja chcę, niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie”. On może usłyszeć to zdanie albo inne, na przykład: „Jesteś dla mnie zupełnie nieważny”. W każdym razie jest prawdopodobne, że poczuje złość. Być może pomyśli, że ona robi to specjalnie, by mu dokuczyć, jednak nie może tego wyrazić, bo nie może mówić. Musi więc zrobić coś, co zastąpi słowa, co będzie jego zemstą w tej sytuacji. Na przykład podzieli lodówkę na pół, na moje/twoje. Gra potoczy się dalej, a wzajemnych krzywd będzie coraz więcej.
***
Ciche dni w niektórych rodzinach trwają kilka lub kilkanaście dni, ale czasem kilka miesięcy. Znałam osobę, której rodzice nie rozmawiali ze sobą w ogóle przez trzy lata. Mieszkali w oddzielnych pokojach, ale we wspólnym mieszkaniu i cała rodzina (mieli troje dzieci) zaangażowana była w ich brak porozumienia. Matka wzywała syna do pokoju i mówiła: „Powiedz, że trzeba zapłacić za czynsz”. Nie wymieniała, komu chłopak ma to powiedzieć. Mąż przecież nie istniał i syn nie miał prawa o nim mówić. Wszystkie dzieci uczestniczyły w tej pokrętnej komunikacji rodziców, ucząc się, że najważniejszych rzeczy nie wolno nazywać wprost, że w kontakcie z bliskimi trzeba używać skomplikowanych strategii, zamiast otwartości.
Ciche dni to często niezdrowa gra dorosłych, za którą płacą dzieci – przede wszystkim późniejszymi problemami w bliskich relacjach. Jeżeli w rodzinie pewne tematy były nieprzekraczalnym tabu, na przykład kłótnie rodziców, picie ojca czy depresja matki, kilkadziesiąt lat później dorosła kobieta lub mężczyzna ciągle może nie być w stanie otwarcie o tym mówić. Nakaz milczenia jest jak czar złej wróżki. Czasem pacjent w gabinecie terapeuty przezwycięża rodzinne nawyki, opowiada prawdę o swoim życiu, decyduje się, że o jakiejś przemilczanej sprawie z przeszłości chce porozmawiać z matką czy ojcem, po czym okazuje się, że w rodzinnym domu próbuje… ale nie daje rady. Nie podejmuje rozmowy. Nakaz ciszy jest silniejszy i ciągle trzyma go na uwięzi.
Ciche dni to nie tylko sposób na małżeńskie konflikty, to również czasem strategia postępowania z dziećmi. „Mama się obraziła”, „Tata zamknął się w sobie i nie gada”, „Babcia przestała się do nas odzywać”. Łatwiej to znieść, gdy karą objęte jest całe rodzeństwo, gdy można to skomentować z kimś w tej samej sytuacji. Dużo gorzej, gdy z zapadającym w ciszę rodzicem jest się zupełnie samemu. Cisza to kara, przed którą nie ma obrony. Nie można swoich przewin obejrzeć z różnych stron, przedyskutować, zrozumieć. Przeprosiny zwykle nic nie dają. W obliczu milczenia rodzica dziecko wie jedynie, że jest winne i to tak głęboko, że dla tej najbliższej osoby znikło. Ten środek wychowawczy uczy dzieci skutecznie bezradności, zwykle bowiem nie od nich zależy, kiedy mamie czy tacie przejdzie i rzeczywistość wróci do poprzedniego kształtu.
***
Powróćmy do problemów małżeńskich. Pewną odmianą cichych dni są dni na dystans. Pozornie wszystko jest normalnie. „Zrobisz zakupy, wracając z pracy?” „Co mówili na wywiadówce?” Ale jesteśmy osobno. Nie mówimy o sprawach osobistych. Nie poruszamy tematu naszej relacji. Nie zwierzamy się i nie odsłaniamy. „Jak będziesz dzwonił do mamy, zaproś ją w niedzielę na obiad”. Ta kulturalna forma cichych dni może ukrywać czyjś romans – para jest „razem” ze względu na dzieci, ale każdy prowadzi swoje osobne życie osobiste. Będąc w domu, udają normalną parę, udają dla dzieci. Nie ma jednak między nimi czułości, nie widać radości i kontaktu. Nie ma więzi, jest oszustwo.
Często jednak dni na dystans to specyficzna form bycia razem, która nie wynika z aktualnej zdrady, ale jest rezultatem serii zawodów, forma, której para dorobiła się przez lata wzajemnych pretensji. Dni na dystans rozszerzyły się w miesiące i lata. Są ze sobą, ale tak daleko, aby bycie „razem” nie prowadziło już do bolesnych rozczarowań.
Rozmawiałam kiedyś z mężczyzną, który żył w takim związku na dystans. Nie kłócili się z żoną w ogóle. Po prostu nie rozmawiali z sobą o tym, co ich bolało, i niewiele z sobą przebywali, pochłonięci pracą i związani prawie wyłącznie dzieckiem. Mężczyzna ten tęsknił za bliskością, do pewnego stopnia tęsknił właśnie za żoną, ale czuł, że są między nimi przepaści nie do przebycia, choć w istocie niewiele było do opowiadania. Gdy urodził się ich syn, mężczyzna poczuł się niepotrzebny. Próbował znaleźć swoje miejsce przy nich dwojgu, ale zmęczona żona nie dostrzegała jego starań. Odsunął się, kryjąc smutek i żal.
Gdy wróciła do pracy, miała jeszcze mniej czasu dla niego. Był teraz na trzecim miejscu w jej życiu. Zacisnął zęby i zamknął się w sobie jeszcze bardziej. On też dużo pracował. Kiedyś zarzuciła mu, że rodzina nic dla niego nie znaczy. Długo przeżywał ból tej rażącej niesprawiedliwości. Nie było sensu się odzywać. Żyli obok siebie, obsługując dziecko i dom. Spytałam, czy nie mógłby tego wszystkiego, o czym rozmawiamy, powiedzieć żonie. Było bardzo prawdopodobne, że nie miała pojęcia o jego przeżyciach. Obawiał się jednak jej reakcji zlekceważenia, odtrącenia. Był niesłychanie wrażliwy na zranienie. Mimo to powiedział na koniec tamtej rozmowy: „A może rzeczywiście z nią porozmawiam?”. Potem jednak dodał, że nie teraz, bo ma trudny okres w pracy. I nie za miesiąc, bo święta. Ale może na wiosnę…
Ciche dni to opóźnianie rozwiązania. Dni na dystans odsuwają zmianę jeszcze bardziej. Kiedyś się za to weźmiemy. Może kiedyś będzie inaczej. Mamy przecież czas… Tymczasem narastające emocje coraz bardziej zagradzają drogę.
Mówienie, omawianie, przegadywanie, dyskusje czasem prowadzą do napięć i kłótni. Trzeba otworzyć bolesne rany. Narazić się na reakcje, które mogą być jak uderzenia. A jednak nie ma innej drogi do drugiej osoby. Słowa są precyzyjniejsze od gestów. Zdania mówią dokładniej prawdę niż cisza. W ciszy między nami każdy może pozostać w swojej odrębnej rzeczywistości. Zaczynając mówić, nawet głupio, nawet nie tak i nie to, budujemy wzajemne połączenia, nasz wspólny świat.
Maria Król-Fijewska (ur. 1952), psycholog kliniczny, psychoterapeutka, superwizor psychoterapii i treningu grupowego, współzałożycielka Ośrodka Intra. Opublikowała między innymi: Stanowczo, łagodnie, bez lęku; Trening asertywn
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.