Władza i opozycja urządzają sobie prywatną wojnę. Jej narzędziami są struktury państwowe. Tak być nie może. Teraz właśnie jest czas, by ustąpił mądrzejszy.
Już kolejny miesiąc państwo polskie walczy z państwem… za nasze pieniądze. Niby wszystko w porządku, tak się przecież prowadzi wojnę. Sęk w tym, że nasze państwo toczy ją z państwem polskim. Jedne agendy państwowe wojują z drugimi, jedne sektory działalności publicznej prowadzą batalie z innymi sektorami. I nie jest to bynajmniej klarowny układ „rząd kontra społeczeństwo”: w czystą „obywatelskość” obrońców demokracji spod znaku KOD trudno jest uwierzyć, patrząc na metody oraz narzędzia ich agitacji.
Wielu spośród nas, rozemocjonowanych własnym wyborem po tej czy innej stronie barykady, jakoś tego prostego faktu nie zauważa. Ale na przykład mnie to bardzo przeszkadza. I mam wrażenie, że takich jak ja jest znacznie więcej. Nie bawi mnie ulubiona polska gra pod tytułem „Polak dokłada Polakowi”, nie chcę identyfikować się poprzez konflikt, i to konflikt między swoimi.
Demontaż państwa
Zgoda, sprawa nie jest błaha i nie można udawać, że nic się nie stało. Przez wiele lat zżymałem się na pozorność większości konfliktów politycznych III RP. Spory i afery, jak wiadomo, wywołuje się u nas po to, aby znaleźć zastępczy temat dla uwagi potencjalnych wyborców, ukrywając przy tym problem rzeczywisty. A tutaj proszę: dzieli nas fundamentalna różnica zdań na temat konstytucyjnych fundamentów naszego państwa! Ale nie jest to podział budujący: stopniowo, tydzień po tygodniu, sami sobie to nasze państwo rozmontowujemy. Paradoksalnie robią to także ci, którzy na transparentach zwracają uwagę na arcyważny problem demontażu państwowego autorytetu. KOD walczy z rządem za pomocą haseł i podświadomych odniesień, którymi operowaliśmy w stosunku do rządzących w czasach PRL. Nie zapominajmy jednak, że moralną siłą naszego ówczesnego oporu był fakt, iż walczyliśmy z władzą nie tyle niedemokratyczną, ile narzuconą z zewnątrz. Cokolwiek by mówić o ludziach PIS, nie są to obcy okupanci.
W PRL można było sobie pozwolić na totalną negację władzy. Dzisiaj, w niepodległym i podmiotowym polskim państwie, taka negacja na dłuższą metę będzie samobójcza. Nie dajmy się nabrać na uspokajające uwagi ze strony rządzących, że trybunał Konstytucyjny nie jest aż tak ważny, by się nim przejmować. Ci sami ludzie jesienią 2014 r. zwracali uwagę – skądinąd zupełnie słusznie – na rujnujący kulturę polityczną obyczaj lekceważenia proceduralnych uchybień w wyborach samorządowych. Teraz puszczają oko do społeczeństwa: wszystko jest pod kontrolą.
Otóż nie jest. I najwyższy czas powiedzieć jednym i drugim: stop. Jeśli w Polsce rzeczywiście rządzi prawo, kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego powinien już zostać rozwiązany. A jeśli nadal nie jest, pora na konstatację – ktoś tu sobie urządza warcholskie praktyki, kosztem nas wszystkich.
Jak Kargul z Pawlakiem
Nie chcę popadać w naiwność. Zdaję sobie sprawę, że kryzys konstytucyjny wszedł w taką fazę, iż nie będzie go już można rozwiązać czysto prawnymi metodami. Obie strony walczą ze sobą jak typowi polscy pieniacze w sporze o miedzę, czyli wykorzystując kruczki i luki w prawie. Poczucie obywatelskie, kultura prawna… zapomnijmy o tym, chociaż jedni i drudzy mają na ustach pełno pięknych haseł z tej szufladki. Weźmy chociażby starą rzymską zasadę „nemo iudex in causa sua” (nikt nie może być sędzią we własnej sprawie), na której opierają się zasady legislacji cywilizowanych państw europejskich. Sędziowie Trybunału łamią ją bez żenady! Aż dziw bierze, że akurat za to nie krytykują ich ludzie obozu władzy. Widać PIS-owcy mają trochę poczucia przyzwoitości, nie powołują się na bajdurzenie o starożytnych Rzymianach, bo może to okazać się niebezpieczne w ocenie ich własnych operacji na polskim prawie. Czasem nieco cyrkowych, przyznać trzeba.
Zbierzmy wszystko do kupy: mamy w państwie fundamentalny kryzys, z którego nie widać wyjścia, bo żadna ze stron sporu nie chce ustąpić. A piszący te słowa, który – może nieskromnie – uważa się za przedstawiciela milczącej większości i nie identyfikuje z żadną z nich, zastanawia się, co z tym teraz zrobimy.
Skoro sporu nie da się godziwie i trwale rozwiązać taką czy inną interpretacją ustawy zasadniczej, trzeba serio pomyśleć o pozakonstytucyjnych (nie antykonstytucyjnych!) metodach pojednania. Myślę tu o idei okrągłego stołu, która już raz sprawdziła się w polskiej historii. To prawda, że radykalnych zwolenników PIS taka analogia, mówiąc delikatnie, nie przekona. Ale nawet jeśli wtedy coś poszło nie tak, sama idea nie jest zła, a my przecież możemy spróbować nauczyć się czegoś na własnych błędach.
Pomysłu nie chcę rozwijać, pisałem już o nim na łamach „Przewodnika”. Tutaj chciałbym skupić się na kwestii: jak, w rzeczywistości sporu o temperaturze rozgrzanej patelni, przygotować grunt do ewentualnych rozmów.
Gest zwycięzców
Zacznę od dwóch przykładów z naszej historii – negatywnego i pozytywnego.
Rok 1864, w Królestwie Polskim dogorywa powstanie a carat uwłaszcza tam chłopów. Dla powstańców była to idealna okazja do zawieszenia broni. Mogli wszak ogłosić narodowi: co prawda nie wywalczyliśmy niepodległości, ale przybyło nam pięć milionów obywateli. Ich synowie kiedyś chwycą za kosy. To nasze zwycięstwo. Na tyle nas dzisiaj stać. Stało się inaczej. Powstańczy Rząd Narodowy, choć sam uwłaszczenie postulował, nie uznał za własny sukces gestu Petersburga. Powstanie utopiono we krwi. A polscy chłopi rzeczywiście z czasem stali się świadomymi Polakami.
Przykład drugi – rok 1988. Strajk w Stoczni Gdańskiej przeciąga się, żadna ze stron nie ma pomysłu na to, jak zwycięsko wyjść z tego kryzysu. Pada rada: kończymy protest, ale bijąc w dzwony. Strajkujący triumfalnie wyszli na ulice Gdańska, trzymając się za ręce. Ta „kapitulacja” okazała się ich zwycięstwem. W kilka miesięcy później komuniści poczuli się zmuszeni podjąć dialog ze społeczeństwem.
Władza nie ma dziś innego dobrego wyjścia, niż ogłosić wszem i wobec: ustępujemy wobec litery konstytucji, bo udało nam się doprowadzić do najważniejszego. Kilka milionów polskich rodzin otrzymało podstawę godziwej egzystencji (myślę tu oczywiście o programie ”500 plus”). Teraz my, zwycięzcy, czynimy gest – by można było Polakom wspólnie zasiąść do stołu.
I tak to wygląda. Teraz właśnie jest czas, by ustąpił mądrzejszy. Jeśli ktoś ma lepszy pomysł, niech go ogłosi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.