Układanki nie ułożymy nigdy. Możemy tylko spekulować, opierając się na relacjach dwóch kronikarzy, z których pierwszy bał się napisać o tym, co wiedział, a drugi miał już na względzie budowę kultu biskupa-męczennika.
Działo się wszystko albo nic
tam albo nie tam.
Wisława Szymborska „Atlantyda”
Niełatwo pisać w Polsce o św. Stanisławie” – rozpoczął swą monumentalną rozprawę z 1979 r. wybitny filolog klasyczny i historyk Marian Plezia. Inny wielki mediewista Gerard Labuda wstrzymał się w latach 80. z publikacją szkicu o świętym w obawie, że jego głos może zostać wykorzystany propagandowo w ówczesnej sytuacji politycznej.
Minął czas, kiedy władze walczyły z kultem najważniejszego polskiego patrona, ale każdy badacz próbujący odtworzyć przebieg tragedii z 1079 r. przeżywa rozterki. Wyniki badań historyków nie są podporą dla oficjalnego kultu męczennika – obrońcy prześladowanych przez tyrana.
Kod Galla
„Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, długo byłoby o tym mówić; tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem, nie powinien był drugiego pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw – lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech”.
Powyższe słowa pierwszy polski kronikarz, Anonim zwany Gallem, pisał trzy dekady po tych wydarzeniach. Pracował na dworze Bolesława Krzywoustego, niewykluczone, że jego dzieło było głośno czytane księciu i dworzanom. Wiedział, że to, co pisze, musi być do przyjęcia zarówno dla elit dworskich i możnowładczych, jak i Kościoła. Gall wiedział wiele, zapisał – a właściwie zakodował – mało. Miał się czego bać: na pewno żyli uczestnicy tragedii z 1079 r. A co ważniejsze: na tronie zasiadał syn Władysława Hermana – który objął tron po ucieczce Bolesława Śmiałego na Węgry i jego tam śmierci. Rozprawianie o okolicznościach dojścia do władzy ojca obecnie panującego nie było najwyraźniej bezpieczne.
Gall zapewnił historykom dziesiątki lat badań. Głównym źródłem dla sprawy św. Stanisława uczynił go wielki mediewista Tadeusz Wojciechowski. Dokonał on w 1904 r. przełomu na miarę odkrycia żarówki: drukowane wydania kroniki (XIV- i XV-wieczne kopie, oryginał się nie zachował) obarczone były błędem. Chodziło o dwa wyrazy, które nadawały sens całości passusu. Historycy czytali: „non debuit christianus in christianum peccatum quodlibet corporaliter vindicare” (nie powinien był chrześcijanin na chrześcijaninie karać grzechu cieleśnie). Alternatywnie: christianus in christianos – chrześcijanin na chrześcijanach. Wojciechowski dowiódł, że wydawcy źle rozwinęli skróty zastosowane przez kopistę tzw. rękopisu Zamoyskich. Fragment ten musiał brzmieć: christus in christum – pomazaniec na pomazańcu.
Wszystko stało się jasne: mowa nie o chrześcijanach, lecz o królu i biskupie. Przed odkryciem Wojciechowskiego niejasny był sens następnego zdania, można je bowiem było przełożyć jako: „do grzechu grzech dodał” i wysnuć np. wniosek, że to król był autorem jakichś dwóch przewinień, mszcząc się na chrześcijaninie czy chrześcijanach. Tymczasem grzechy popełnili i biskup, i król, a stanowiły one ważny element katastrofy w państwie polskim. Grzechem Bolesława było truncatio membrorum, obcięcie członków. Grzechem Stanisława traditio – czyli zdrada.
O przyczynach konfliktu nie dowiadujemy się jednak od Galla niczego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.