Z prof. Romualdem Szeremietiewem o możliwych głębszych przyczynach smoleńskiej katastrofy rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Od pierwszych dni po smoleńskiej katastrofie samolotu z Prezydentem RP na pokładzie słyszeliśmy zapewnienia rządu, iż państwo działa świetnie, a wszystkie służby pozostają nadal bardzo sprawne. Pan w swym liście otwartym do premiera Donalda Tuska twierdzi coś wręcz przeciwnego. Skąd ta krytyka?
PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: – To nie jest wynik jakiegoś szczególnego upodobania do krytyki tego rządu, lecz wiedzy, którą uzyskałem, zdobywając stopnie naukowe w dziedzinie obronności i pracując na wysokich stanowiskach w resorcie obrony. Niezależnie od śledztwa w sprawie bezpośrednich przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem, należałoby wreszcie przeanalizować poprzedzające ją działania odpowiedzialnych służb państwowych oraz ustalić, co zrobili, a czego nie zrobili kierujący tymi służbami. Uważam, że odpowiedzialni za bezpieczeństwo operacji: „Lot prezydenta i delegacji państwowej do Katynia”, najłagodniej mówiąc, co najmniej nie dopełnili swoich obowiązków.
– Doskonale pamiętamy, że wcześniej Prezydent wielokrotnie miał kłopoty ze środkami transportu, których dysponentem jest rząd. Pamiętamy niesmaczne dyskusje, kłótnie o samolot, o miejsca w nim…
– Rzeczywiście, świadczyło to o braku kultury niektórych wysokich urzędników, a także ujawniało poziom funkcjonowania służb odpowiedzialnych za przygotowanie transportu najważniejszych osób w państwie. Najgorsze, że takie sytuacje mało kogo wtedy martwiły, a nawet przeciwnie – bywały powodem do żartów.
– Jak profesjonalne służby państwowe powinny przygotować akcję „Lot prezydenta i delegacji państwowej” do Katynia?
– W prawie lotniczym są to loty określane angielskim słowem HEAD (głowa), bowiem uczestniczą w nich osoby najważniejsze w państwie.
Za nadzór w zakresie zabezpieczenia lotów, zgodnie z instrukcją ministra obrony, odpowiada wojskowe Centrum Operacji Powietrznych (COP). Nade wszystko muszą być spełnione ostre kryteria w dziedzinie bezpieczeństwa, zwłaszcza w razie lotu poza granice kraju. W praktyce oznacza to, że np. jednym statkiem powietrznym nie mogą się przemieszczać osoby zajmujące najwyższe stanowiska i nie powinna to być zbyt duża grupa ważnych osób. Muszą być wyznaczone najmniej dwa lotniska: docelowe i zapasowe. Obydwa powinny być skrupulatnie sprawdzone przez własne służby, nie tylko pod względem fizycznego bezpieczeństwa osób (Biuro Ochrony Rządu), ale także od strony technicznej; należy wcześniej ustalić stan lotnisk – jakimi urządzeniami dysponują, czy będą one dobrze współpracować z lądującymi samolotami. Koordynator całej operacji musi być w stałej łączności z załogami samolotów i z ekipami służb, które czuwają na lotniskach, i na bieżąco powinien podejmować stosowne decyzje.
– A tak nie było w tym przypadku?
– Nie! Odpowiedzialni za przygotowanie lotu Prezydenta RP do Smoleńska nie wykonali swych podstawowych powinności i założyli lekkomyślnie, że nic złego się nie stanie. Nie ustalono nawet tego, co zmieniło się w wyposażeniu lotniska docelowego od niedawnego – sprzed kilku dni – lądowania na nim samolotów z premierami Polski i Rosji. Jeśli więc dopatrywać się winnych takiego zaniedbania, to można ich stosunkowo łatwo wskazać.
– Jednak urzędnicy rządowi tłumaczą, że zawiniła znów Kancelaria Prezydenta...
– To prawda, że lista osób, które znalazły się w składzie delegacji, była tworzona przez Kancelarię Prezydenta RP. Ta lista ulegała zresztą korektom i zmianom, w pierwszym składzie był min. Bogdan Klich, który ostatecznie nie poleciał.
Cóż to jednak ma wspólnego z odpowiedzialnością za organizację przelotu? Wszystkie narzędzia do wykonania tego zadania miał w ręku minister obrony, a nie szef Kancelarii Prezydenta RP czy szef BBN. Wyobraźmy sobie, że do przewoźnika zgłasza się organizator wycieczki ze zleceniem na przejazd. Przewoźnik podstawia autobus i wyznacza trasę przejazdu po niebezpiecznych górskich drogach. Dochodzi do katastrofy. Przewoźnik twierdzi, że kierowca powinien był sam wybrać bezpieczniejszą trasę. Tłumaczy, że nie wiedział, ile osób będzie przewozić jego autobus i jako winnego wskazuje organizatora wycieczki.
– Ponoć dlatego nie było owych szczególnych zabezpieczeń, że lot Prezydenta RP do Rosji był traktowany jako wizyta prywatna.
– Prezydent RP nie leciał do Rosji na oficjalne zaproszenie i nie było przewidziane spotkanie z najwyższymi władzami tego państwa. Strona rosyjska traktowała obecność Lecha Kaczyńskiego w Katyniu jako „wizytę prywatną”. Nie zwalniało to Rosjan od odpowiedzialności za stan lotniska, ale nie nakładało obowiązku wykonywania działań przewidzianych na okazje oficjalne. W odmiennym położeniu była polska strona. Dla niej bezpieczny przelot Prezydenta RP i delegacji na pokładzie samolotu wymagał dochowania najwyższej staranności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.