„Nie patrz na okaleczone ręce i twarze, spójrz w oczy, w nich nie ma trądu”. Te słowa towarzyszyły mi w drodze do Indii, kraju, w którym mieszka 70 proc. wszystkich trędowatych na świecie.
„Świt życia”
Mało kto wie, że w Indiach pionierami rehabilitacji trędowatych byli Polacy. Werbista, o. Marian Żelazek, otworzył ośrodek w Puri w stanie Orisa. Drugi w stanie Ćhattisgarh powstał dzięki staraniom pallotyna, ks. Adama Wiśniewskiego. Mimo, że ich założyciele już nie żyją, centra działają nadal. Doktor Helena Pyz, misjonarka z Instytutu kard. Stefana Wyszyńskiego, prowadzi Ośrodek Jeevodaya, który odwiedziłam. Jego nazwa w sanskrycie znaczy „Świt życia” i tak jest naprawdę dla wielu ludzi, których choroba zepchnęła na margines społeczeństwa.
Aż trudno mi było uwierzyć, że 40 lat temu stały tu zaledwie trzy wojskowe namioty: dla dziewcząt, chłopców i na kaplicę. Ksiądz Wiśniewski w ciągu dnia jeździł po okolicy i często z ulicy zbierał trędowatych, karmił ich, dawał dach nad głową i opatrywał rany, a wieczorami siadał i przy świeczce pisał listy do przyjaciół na całym świecie z prośbą o pomoc materialną. Dziś tętniący życiem ośrodek ma ambulatorium, szpitalik, szkołę z internatem (którą ze względu na napływ uczniów trzeba powiększyć) i kościół. Mogło być jednak inaczej. Kiedy ks. Adam chorował i było wiadomo, że wkrótce umrze, okazało się, że nie ma kto przejąć jego schedy. Indie wydawały się zbyt odległe, a trąd odstraszał. Wówczas o Jeevodaya usłyszała doktor Pyz. O pracy wśród chorych na trąd wcześniej nie myślała, ale „zapotrzebowanie na lekarza” odczytała jako wezwanie dla siebie. I tak już ponad 20 lat.
w walce z trądem
Przed ambulatorium siedzi ponad 100 osób. Czekają na wizytę. Przychodzą dosłownie z wszystkim. Przyciąga „biały lekarz”, co oznacza solidność badania i wydawane za darmo lekarstwa. Przyjeżdżający na praktyki studenci medycyny z Polski spotykają się tu z chorobami, o których czytali tylko w podręcznikach. Nie chodzi bynajmniej tylko o trąd. Powszechne są różne odmiany gruźlicy, bronchit czy wielorakie choroby skóry. Mężczyzna w średnim wieku narzeka na ból w klatce piersiowej. Doktor Helena patrzy jednak z niepokojem na jego skórę. Widoczne są na niej jaśniejsze plamki. Woła swych pomocników. Potwierdzają diagnozę. Trąd. Co roku polska lekarka wykrywa ponad 150 nowych przypadków tej choroby, gdy zaczynała było ich cztery raz więcej. Dobrze, kiedy dzieje się to na początku choroby, gorzej, kiedy przychodzą ludzie już okaleczeni. Trąd można całkowicie wyleczyć, jeśli jest wcześnie zdiagnozowany, jednak mentalność sprawia, że ludzie, wiedząc, iż trąd oznacza dla nich wykluczenie społeczne, ukrywają chorobę i przychodzą po pomoc za późno. A coś, co okalecza ciało, jest w społeczności indyjskiej stygmatem na całe życie.
Jeetram pracuje jako pielęgniarz. Kiedy patrzę jak okaleczonymi dłońmi zręcznie bandażuje rany jestem pełna podziwu. „Byli trędowaci są najlepszymi pomocnikami, oni nie boją się dotknąć chorych” – mówi z uśmiechem dr Helena. Jeetram to jej małe zwycięstwo na polu rehabilitacji. Kiedy przyszedł do ośrodka wstydził się, że nie ma palców. „Musiałam się wiele napracować, by zechciał wyciągnąć ręce z kieszeni” – dodaje lekarka. Hinduski lekarz nie dotknie chorego na trąd. Nawet nie tyle dlatego, że sam się boi, ale ponieważ inni pacjenci do niego nie przyjdą gdy dowiedzą się, że leczy trędowatych.
pomóc zdobyć wykształcenie, a potem pracę
Rehabilitacja w Jeevodaya ma wiele twarzy. Nie wystarczy tylko wyleczyć choroby, trzeba pomóc zdobyć wykształcenie, a potem pracę. Stąd stojąca na wysokim poziomie szkoła podstawowa i średnia. Obecnie uczą się w niej nie tylko dzieci z rodzin trędowatych, ale nawet ze zdrowych, które mieszkają w okolicy. To maleńki znak dokonującej się integracji. Wykształcenie to przepustka do lepszego życia. Dzieci z rodzin trędowatych, nawet jeśli same są zdrowe, to i tak są naznaczone trądem. W normalnych szkołach nie usiądzie obok nich w ławce żadne zdrowe dziecko, żyją ze swymi rodzicami na ulicy czy w koloniach dla trędowatych, zbierają odpadki ze śmietników, uczą się żebrać, kraść… „Trąd we współczesnym świecie nie jest problemem medycznym, ale społecznym” – podkreśla doktor Helena. Matka Teresa mawiała: „Największą chorobą naszych czasów nie jest rak czy trąd, ale obojętność”. Dzięki ofiarności wielu Polaków wyrażającej się m.in. poprzez Adopcję Serca w Jeevodaya może się uczyć aktualnie ponad 500 dzieci, a ponad 40 absolwentów szkoły studiuje na wyższych uczelniach.
Ośrodek jest katolicki, ale zdecydowaną większość uczniów i pracowników stanowią wyznawcy hinduizmu. Codzienna Msza św. i różaniec gromadzą jednak w kościele na modlitwie ludzi różnych religii: katolików, protestantów, hinduistów i muzułmanów. Ten swoisty klimat międzyreligijny tworzy się z potrzeby serca, nikt nikogo do niczego nie zmusza czy co więcej, nie chrzci na siłę. Faktem jest jednak, że nawrócenia się zdarzają. Uczniowie wyjeżdżający na wakacje czy do rodziny przychodzą do doktor Heleny się pożegnać, w hinduskim geście składają ręce jak do modlitwy i chylą przed nią czoło, a ona dłonią robi im znak krzyża. Widząc me zdumione spojrzenie, mówi: „Wiedzą, do kogo przychodzą. Daję im to, co mam najlepszego”.
Osoby, które pragną wesprzeć działalność centrum, mogą przesłać ofiarę na adres:
Instytut Prymasa Wyszyńskiego
Sekretariat Misyjny Jeevodaya
ul. Młodnicka 34, 04-239 Warszawa
Konto PLN: 16 1020 1097 0000 7102 0004 8736
Konto EUR: 74 1020 1097 0000 7302 0124 1082
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.