– Na cmentarzu zrozumiałem, że cierpię na śmiertelną chorobę – mówi Sławek. – Po pewnym czasie wpadła mi w ręce książka Wiktora Osiatyńskiego „Alkoholizm – grzech czy choroba?”.
Mówi się, że alkoholik, aby przestał pić, powinien sięgnąć dna. Ale taki upadek nie dla każdego oznacza to samo. Dla jednego będzie to utrata pracy, dla drugiego – rozpad rodziny, inny ulegnie poważnemu wypadkowi lub ciężko zachoruje. Są też tacy, którzy muszą stracić dosłownie wszystko, aby wreszcie dostrzec, że przestali kierować własnym życiem i stali się bezsilni wobec alkoholu.
Nie jestem uzależniony!
Krzysztof długo nie zauważał problemu. Oburzał się, kiedy żona narzekała, że nie można na niego liczyć i nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny.
– Uważałem, że zwyczajnie się czepia, przecież facetowi wolno się napić – opowiada mężczyzna. – Miałem pretensje, że chce czegoś ode mnie akurat wtedy, kiedy szedłem do knajpy z kolegami, a nie kiedy miałem wolne od picia – dodaje żartem. – Tak, teraz to brzmi zabawnie, ale mojej rodzinie nie było do śmiechu. Pamiętam taki dzień, kiedy wyszedłem wcześniej z pracy, ponieważ zachorowało moje dziecko. Wstąpiłem do baru tylko na jedno piwo. Do domu dotarłem po dwóch dniach.
Zdeterminowana małżonka zażądała od niego, aby zaczął się leczyć. Zgodził się. Przecież nie uważał się za alkoholika, czego potwierdzenie spodziewał się otrzymać w przychodni. Długo stał przed budynkiem, bacznie obserwując otoczenie. Za nic nie chciał, aby dostrzegł go ktoś znajomy. Nasze społeczeństwo, wciąż jeszcze tolerancyjne wobec pijących, nieufnie odnosi się do osób decydujących się zerwać z nałogiem.
– Wszedłem do gabinetu z zamiarem uzyskania odpowiedniego zaświadczenia – relacjonuje Krzysztof. – Na szczęście trafiłem na mądrą panią psycholog, która tak pokierowała rozmową, że... sam przyznałem, iż jestem alkoholikiem. Wystarczyło, że uświadomiła mi, ile razy przez picie zawaliłem ważne życiowe sprawy.
W maju minęło 18 lat jego abstynencji. Nie zawsze było łatwo. Przyszedł moment, kiedy na skutek kłopotów finansowych jego firma rozpoczęła redukcję zatrudnienia. Wśród zwolnionych znalazł się Krzysztof. Bał się wtedy, że nie wytrzyma i zapije. Żeby nie ulec pokusie, poprosił lekarza o skierowanie do szpitala, aby na oddziale przetrwać najtrudniejszy okres.
Rodziny nie udało się utrzymać. Jednak nie dał się i dziś – zgodnie z tradycją Anonimowych Alkoholików – pomaga tym, którzy wciąż jeszcze cierpią. Pełni funkcję prezesa Stowarzyszenia Katolickie Centrum Trzeźwości i Integracji Społecznej w Gdańsku-Wrzeszczu. Trafić tam łatwo, bo to tuż przy kolegiacie Najświętszego Serca Jezusowego. I co najważniejsze – można tam przyjść codziennie, po południu, nie tylko w czasie trwania mityngów. Czasem najlepszym lekiem na psychiczny dołek okazuje się rozmowa z drugim człowiekiem.
– Najważniejsze to uwierzyć, że można żyć bez alkoholu – mówi Krzysztof. – Świata nie zmienimy, ale sami możemy się zmienić. Oczywiście, każdy ma pewne opory. Czasem powstaje coś w rodzaju czarnej dziury, kiedy zastanawiamy się, co będzie dalej. Choćby taka obawa o reakcje kolegów. Facet, który nie pije? Wydawało mi się, że będą mnie wytykać palcami. Tymczasem okazało się, że wcale nie jestem jedyną niepijącą osobą w towarzystwie.
W ukryciu
Hania zaczęła nadużywać alkoholu po śmierci męża. Mieszkała sama, więc przez jakiś czas udawało jej się ukrywać to przed otoczeniem.
– Piłam w dzień, potem wstawałam w nocy i znowu piłam – opowiada kobieta. – A najgorsze było to, że kiedy budziłam się, po pewnym czasie znów miałam ochotę na wódkę. Ostatni ciąg trwał trzy dni, to było tuż po rocznicy naszego ślubu.
Niepokojące objawy zauważyła córka. Na początku próbowała perswazji, ale szybko zorientowała się, że to nie przynosi rezultatu. Traf chciał, że przyjechała do matki akurat wtedy, kiedy trwał ciąg. Zawzięła się. Powiedziała, że zrobi wszystko, aby to przerwać. Dyżurowała przy matce bez przerwy przez dwie doby. Nie pozwalała jej nigdzie wychodzić. Było bardzo ciężko, ale udało się.
– Co na mnie najbardziej podziałało? Przerażone twarze wnuczków, kiedy patrzyli na pijaną babcię – zwierza się Hania. – Pamiętam potworny kac moralny i żal do siebie, że dopuściłam do takiego stanu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.