Jestem kochana

Niedziela 18/2017 Niedziela 18/2017

Bardzo pragnęłam, żeby moja godność została przywrócona – godność kobiety, człowieka, córki. Czułam, że Bóg mnie nie potępia i patrzy na mnie jak na człowieka. Patrzy na mnie. Z Teresą Kopką – terapeutką uzależnień i trzeźwą od ponad trzydziestu lat alkoholiczką – rozmawia Agnieszka Porzezińska

 

Agnieszka Porzezińska: – Czy Ty, Tereso, cierpiałaś w swoim życiu?

Teresa Kopka: – Tak. Cierpiałam już jako dziecko, ponieważ odrzucił mnie ojciec. Urodziła się dziewczynka, a on chciał chłopca. Z tego powodu przez lata nie byłam w stanie zaakceptować swojej płci i ciągle szukałam w mężczyznach, z którymi się wiązałam, tatusia.

– Bóg był obecny w Twoim życiu od dziecka?

– Tak, wiarę przekazywała mi mama. Kiedy tylko nie miała rąk zajętych pracą, w każdej wolnej chwili chwytała za różaniec. Pamiętam kapliczkę z Matką Boską, którą mielimy w domu.

– Z jednej strony wiara mamy, z drugiej – opuszczenie przez ojca. Jaki obraz Boga jako dziecko w sobie budowałaś? Bóg był miłością czy karzącym sędzią?

– Zdecydowanie bardziej karzącym sędzią. Mama też mi często powtarzała, że jak Bóg kocha, to zsyła krzyżyki. Jako dziecko bardzo się Boga bałam. Nie chciałam krzyży, nie chciałam cierpieć. Mam poczucie, że byłam zaprogramowana na przyjemności. Chciałam lekkiego życia, łatwego. Na pewno nie akceptowałam cierpienia, nie rozumiałam jego sensu.

– A kiedy zrozumiałaś sens cierpienia?

– Po latach, a dokładnie – gdy miałam 41 lat.

– Tak dobrze pamiętasz ten moment?

– Tak, bo oprócz tego, że jestem terapeutką uzależnień, jestem również alkoholiczką, która dzięki doświadczeniu cierpienia i spotkaniu Boga na dnie alkoholowego piekła jest dzisiaj tym, kim jest. Po trzydziestu paru latach trzeźwego życia wiem, że cierpienie jest w życie wkalkulowane i jest potrzebne. Dzisiaj nie ma we mnie buntu na żaden rodzaj cierpienia.

– Czy nosiłaś w sobie, a może wciąż nosisz, żal do Boga za cierpienia, które przeżywałaś? Byłaś obrażona na Boga? Musiałaś Mu wybaczyć?

– Musiałam wybaczyć Bogu, ludziom, także sobie. W przebaczeniu pomogła mi kontemplacja Matki Bożej cierpiącej przy umierającym na krzyżu Synu. Przełomowy moment przeżyłam, gdy dotarły do mnie słowa wołającego do Boga Jezusa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. To przebacz nabrało dla mnie nowego znaczenia, bo ja często pod wpływem alkoholu nie wiedziałam, co czynię. Choroba alkoholowa pozbawiła mnie kontroli nad własnym postępowaniem. Nie panowałam nad swoimi szalonymi zachowaniami i zapominałam o tym, co jest dobre. Pragnęłam dobra, ale ulegałam złu.

– Czy dzisiaj, gdy już jesteś pojednana z Bogiem, możesz powiedzieć, że wierzysz w Niego, czy wierzysz Jemu?

– Wiem, co masz na myśli. Uwierzyłam Bogu, gdy przez alkohol znalazłam się w sytuacji zagrożenia życia.

– Powiesz, co się stało?

– Poszłam z kolegą dziennikarzem nad Wisłę. Piliśmy alkohol. Przysiadło się do nas dwóch mężczyzn, którzy zaczęli nas zaczepiać. Zaczęli mnie bić, dusić, a potem nieprzytomną wrzucili do Wisły. Kolega uciekł. Ci mężczyźni zresztą też. Ktoś w końcu mnie znalazł i wezwał pomoc. Byłam w jednym szpitalu, potem w drugim. Tygodniami. Miałam sparaliżowane ręce i nogi. Nie wiedziałam, co ze mną będzie, ale właśnie wtedy, w tej rozpaczliwej sytuacji, zdałam sobie sprawę, że przyczyną mojego dramatu był alkohol. Prosiłam, żeby mnie przewieziono do Instytutu Psychiatrii i Neurologii na leczenie. Nie spałam 9 dni i 9 nocy, a przez ten cały czas „wyświetlał” mi się film o mojej przeszłości. Z dnia na dzień coraz bardziej poszerzała się moja świadomość. Zdałam sobie sprawę, że wtedy nad Wisłą, gdy umierałam, Ktoś mnie uratował. Ktoś wyjątkowy. Ktoś nie z tej ziemi. Potraktowałam to jako szansę.

– Szansę na co?

– Na to, żeby zacząć być. Tylko wtedy można kochać i czuć, że jest się kochanym, gdy się jest. Gdy leżałam w szpitalu, zapragnęłam radykalnie zmienić swoje życie. I tak od 34 lat próbuję być lepsza dla siebie, dla drugiego człowieka, dla Boga, inaczej myśleć o chorobach, trudnych doświadczeniach...

– ...i pomagasz przemieniać życie innym ludziom...

– Tak. Jestem zakorzeniona we wspólnocie Anonimowych Alkoholików. To moja druga rodzina. Program Dwunastu Kroków, który jest programem rozwoju duchowego, cały czas mnie formuje. Po uznaniu bezsilności wobec alkoholu w Pierwszym Kroku natychmiast – w Drugim Kroku – pojawia się Bóg – siła większa od nas samych. Ten Krok otworzył mnie nie tyle na to, że Bóg jest, bo to wiedziałam, a nawet byłam tego pewna, ile na zaufanie Bogu. Przebudzenie duchowe dało mi odkryć, że jestem kochana. To było niesamowite. Ja – która najbardziej na świecie pragnęłam miłości i przez lata nosiłam w sobie wielką dziurę – jestem kochana.

– Jak Pan Bóg Cię o tym przekonywał?

– Przede wszystkim Słowem. Są dwie przypowieści, które mówią o mnie. Ta o synu marnotrawnym i druga o jawnogrzesznicy. Te dwie osoby zmieniły swoje życie dzięki temu, że nie zostały potępione. Bóg przywrócił im godność. Ja tak bardzo pragnęłam, żeby moja godność została przywrócona – godność kobiety, człowieka, córki. Czułam, że Bóg mnie nie potępia i patrzy na mnie jak na człowieka. Patrzy na mnie.

– Czy przez te 34 lata coraz bardziej trzeźwego życia zdarzało Ci się tęsknić za starym? Wiesz, znieczulenie czasami pomaga na ból i cierpienie...

– Próbujesz mnie podejść, ale ja się nie dam. Musisz mi uwierzyć na słowo, że nigdy nie zatęskniłam za starym życiem. Przeżyłam całkowitą kapitulację. Alkohol mnie wykończył, pokonał. Ja byłam już w takim momencie, że musiałam wybrać – życie albo śmierć.

– Czy uważasz, że można być dobrym terapeutą, nie odnosząc się do Boga?

– Ja uważam, że nie, ale jest wielu terapeutów, którzy myślą inaczej.

– Wielu pacjentów straciłaś z powodu swoich przekonań?

– Nie tylko pacjentów. Gdy dostałam pierwszą propozycję pracy jako terapeuta, pewien znany profesor, nie owijając w bawełnę, zapytał mnie, czy zamierzam mówić o Bogu. Odpowiedziałam, że tak, On jest przecież początkiem mojego istnienia. Potem w innej poradni kierowniczka już wprost nakazała mi nie wspominać o Bogu. Jeszcze w innym miejscu miałam kłopot, by w ramach terapii zorganizować warsztat przebudzenia duchowego. 9 miesięcy czekałam na odpowiedź, czy takie zajęcia mogą się odbywać.

– Maryja zgodziła się na cierpienie swojego Syna, towarzyszyła Mu na Drodze Krzyżowej, była przy Nim, gdy umierał na krzyżu. Jakie jest Twoje doświadczenie terapeutyczne w tym względzie? Rodzice, żony, mężowie, dzieci są w stanie zgodzić się na cierpienie swoich bliskich po to, żeby im pomóc?

– Często jest odwrotnie. Nie pomagają, myśląc, że w ten sposób zminimalizują cierpienie. A często brak cierpienia jest równy drodze do całkowitego zatracenia. Moje osobiste doświadczenie mówi, że cierpienie daje szansę na to, żeby się ocknąć. Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie żona, by prosić o przyjęcie męża, ale jeszcze zanim on przyszedł, prosiła o zaświadczenie, że on się leczy. Bała się, że mąż trafi do więzienia za to, że pobił ją i ich dzieci. Dla niej nie było ważne, żeby przestał pić, tylko żeby nie trafił do więzienia. A przecież to cierpienie mogłoby być dla niego czymś bardzo dobrym. Znam wiele osób, dla których więzienie było ratunkiem.

– Jesteś szczęśliwa?

– Tak.

– A dlaczego?

– Dzisiaj jestem szczęśliwa, bo mam wiarę. Mam Kogoś, komu mogę zaufać, kto zna mnie lepiej niż ja sama i stale prowadzi do lepszego poznania siebie. Odbywam najdłuższą, najwspanialszą podróż, ponieważ to podróż do mnie samej. Nie mówię tak z egocentryzmu, ale z radości, że odkrywam nieznany kontynent, na którym ukryty jest skarb.

– Czy dla Ciebie Maryja jest Mamą?

– Zdecydowanie tak. Przeniosłam na Maryję obraz mojej matki. Ona była bardzo dobra, kochająca mimo wszystko, bez żadnych warunków. Ja byłam najmłodsza i od samego początku zagubiona, trochę pokręcona, więc myślę, że mnie mama najbardziej hołubiła. Wiem, że Maryja też kocha za nic. Po prostu kocha.

– Nie boisz się poddania Maryi, zawierzenia Jej całego swojego życia?

– Nie. Ona mnie uczyła swoim przykładem, jak być lepszym człowiekiem. W wielu sytuacjach dzięki Niej odkrywałam, co muszę zmienić w swoim stosunku do ludzi. Kiedyś np. obraziłam się na weselu córki mojej siostrzenicy, że jestem porzucona, zostawiona na uboczu i nikt się o mnie nie troszczy. Wyszłam nawet i wróciłam do domu. Niedługo potem wyjechałam na rekolekcje do Częstochowy, a pierwsza konferencja była na temat wesela w Kanie Galilejskiej. Od razu dotarło do mnie, że ja na tym weselu, z którego uciekłam, zamiast rozejrzeć się po gościach i zobaczyć, komu czego brakuje, skupiłam się na sobie. Maryja wielokrotnie dawała mi takie lekcje. „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie” – te słowa we mnie zakiełkowały i wzrastają cały czas. Lubię się chwalić, że należę do królewskiej rodziny. Pasuje mi, że moja Mama jest Królową. Chciałabym, żeby każdy czuł, że jest z królewskiego rodu.

– Myślisz czasami o swojej śmierci czy omijasz ten temat szerokim łukiem?

– Czuję wartość świadomości tego, kim jestem i do czego zmierzam. Od 2 lat modlę się o dobrą śmierć. Moja kochana siostra, która chorowała na nowotwór, miała piękną śmierć. Na szczęście gdy odchodziła, ja już umiałam być. Odwołałam wszelkie sprawy, bo już wiedziałam, co to znaczy kochać. Siostra zmarła wtulona w swoją córkę i we mnie. Nie wiem, jaką śmierć będę miała, ale chciałabym mieć taką. Pozazdrościłam jej.

– Świętowanie Zmartwychwstania to dla Ciebie tradycja czy rzeczywistość?

– Rzeczywistość. Każdy czas jest dobry, żeby zmartwychwstawać, powstawać z grzechu. Żyłam w nieślubnym związku 18 lat. Po moim nawróceniu bardzo chciałam czystości ciała. Moja siostra podpowiedziała mi, żebym modliła się do Maryi i do św. Józefa. Nie wiadomo, kiedy to się dokonało. Zostałam sama, nie weszłam już w żaden związek. Myślę, że dzięki temu byłam bardziej dyspozycyjna dla ludzi o każdej porze dnia i nocy.

– Wciąż jesteś. Przejechałaś kilkaset kilometrów, żeby się z nami spotkać...

– ...bo to daje mi szczęście.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...