Sami, z własnej woli (choć zwodzeni przez Ojca Kłamstwa) bardzo często robimy co w naszej mocy, aby Słowo nie miało na nas wpływu
A cisza? Że dzisiejszy świat nie znosi ciszy, że wolimy mówić (o czymkolwiek, choćby bez sensu) niż słuchać– to wszyscy wiemy i często to krytykujemy. Ale czy my, choćby na liturgii czy w modlitwie, szanujemy ciszę? Tęciszę, która jest warunkiem koniecznym usłyszenia Boga mówiącego przez myśli, przez sumienie, przez medytację Słowa?
Jest w liturgii kilka chwil, w których przewidziana jest cisza – jedną z nich jest moment po zakończeniu procesji komunijnej i „sprzątnięciu” ołtarza, a przed śpiewem na uwielbienie. Często tej chwili ciszy po prostu nie ma – bo jak tylko ksiądz usiądzie (albo jeszcze wcześniej…) schola zaczyna śpiew (a jak schola w poręnie zacznie, to ksiądz wstanie i zacznie kolejna część liturgii…). Ale nawet jeśli ta chwila ciszy jest zachowana – wiecie, ile zwykle trwa? Znajomy kapłan mówiłmi, że kiedyśstarałsięto sprawdzić, ukradkiem spoglądając na zegar stojący w prezbiterium. Okazało się, że wierni w kościele (czyli my!) zaczynali wykazywaćwyraźne oznaki zdziwienia i zaniepokojenia, kiedy ta „chwila ciszy” trwała dłużej, niż… dwadzieścia sekund. Jak to, nikt nic nie mówi? Nic nie gra? NIC SIĘ NIE DZIEJE?!
Ano, nie dzieje się– bo nie dajesz szans, żeby mogło siędziać. Nie słuchasz. (Nota bene: próbowaliście kiedyś mierzyć czas „minuty ciszy” celebrowanej w większej grupie ludzi – na przykład w sejmie – w chwilach żałoby? Ja spróbowałem. Ta „minuta” nigdy nie trwa dłużej niżte same 15–20 sekund).
A co z modlitwą? Tu także świetnie sprawdzająsięróżnego rodzaju stacje zagłuszające. W modlitwie osobistej zagłuszanie może przybieraćformę„zagadywania” Pana Boga zamiast słuchania Go – ale może także przybieraćformęmnóstwa skądinąd pięknych i wartościowych pobożnych praktyk. Jeszcze różaniec, jeszcze koronka, jeszcze litania, jeszcze posłuchamy modlitwy w katolickiej rozgłośni radiowej… Wszystko, żeby tylko nie trwaćchwilęw ciszy przed Panem.
Jeszcze wyraźniej widać to czasami w naszych parafiach – jeśli spotykamy się na wspólną modlitwę, bardzo rzadko uwzględnia się w niej choćby kilka chwil ciszy, w której można by wsłuchać się w Słowo. W czasie tegorocznego Triduum Paschalnego nie mogłem uczestniczyćw Mszy Wieczerzy Pańskiej – jedno z naszych dzieci było chore i któreś z nas musiało zostać z nim w domu. Kiedy moja żona wróciła z liturgii, wziąłem samochód i pojechałem do kościoła, aby choć przez chwile trwać przy Jezusie w Kaplicy Przechowania. Niestety – jak się okazało „trwać” mogłem tylko w jeden sposób: włączając się w głośny, rytmicznie odmawiany różaniec. Następnego dnia, kiedy zamieniliśmy się rolami, moja żona przeżyła dokładnie to samo: przy Grobie Pańskim nie dało siętrwać w ciszy. Najpierw był różaniec, potem śpiew Gorzkich Żali, potem litania, potem koronka, potem…
I znowu – nie chciałbym, żeby ktoś mnie źle zrozumiał: w niczym nie umniejszam wagi różańca (który jest, a w każdym razie byćpowinien, modlitwą medytacyjną), złego słowa nie powiem o przepięknych, jakże bogatych w treści litaniach i innych nabożeństwach. Chodzi mi tylko o to, że „odmawianie modlitw” także bardzo łatwo może posłużyćza stacjęzagłuszającą. Że w czasie Triduum – może szczególnie w Wielki Piątek, przy Grobie – naprawdęnie byłoby nic złego w Ciszy. Że czasami naprawdę granica między modlitwą różańcem a klepaniem różańca może być bardzo cienka (i nie oceniam w tym zdaniu modlitwy innych ludzi – ale własną).
Pamiętam taką scenę z ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, w 2002 r. W Kalwarii Zebrzydowskiej Papieżuklęknąłprzed obrazem Matki Bożej i zaczął się modlić w zupełnej ciszy. Wszyscy czekali, że zaraz wstanie, coś powie – bo przecież po to przyjechał, żeby do nas mówić, nieprawdaż?…
A on nie wstawał, nic nie mówił. Za nim setki ludzi, dookoła niego kamery, mikrofony – a on po prostu trwał. Po prostu SŁUCHAŁ. Trwało to bodaj dwadzieścia minut. Dziennikarze telewizyjni nie wiedzieli co robić. Komentatorzy radiowi rwali włosy z głowy (w TV można chociażobraz pokazać, ale dla radiowca cisza jest bardzo trudnym tematem…). To była jedna z najmocniejszych papieskich katechez, jakie pamiętam. O czym rozmawiał z Najwyższym – nie wiem, mogę się tylko domyślać. Ale dla mnie było to bardzo mocne przypomnienie tych najważniejszych, podstawowych słów, które leżą u podstaw mojej relacji z Bogiem:
Shema, Israel! Słuchaj, Izraelu…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.