Zmarli są w dobrych rękach

Tygodnik Powszechny 44/2010 Tygodnik Powszechny 44/2010

Kiedy stajesz wobec nieszczęścia, jakim jest utrata ukochanej osoby, kogoś, z kim dzieliłeś życie, z kim zjadłeś beczkę soli, kto był zawsze w zasięgu telefonu – możesz tylko zamilknąć.

 

Czasem są to ludzkie słabości, ale zdarza się, że ktoś chlubi się za życia tym, czego powinien się wstydzić; że do końca uparcie odmawiał pojednania z Bogiem. Czy zatem słusznie lękasz się o los kochanej osoby po jej śmierci, czy musisz się niepokoić, że spełnią się słowa Jezusa przestrzegającego przed ogniem wiecznym? Nie wiem, jaki jest los naszych zmarłych, nie wiem, jak Bóg osądzi ich czyny. Wierzę jednak, że nikomu bardziej nie zależy na ich zbawieniu, na ich wiecznej szczęśliwości, niż właśnie Bogu. Jeśli Ty przejmujesz się losem wiecznym Twoich krewnych i przyjaciół, to o ileż bardziej Ten, „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał” (Rz 8, 32), Ten, „który nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3, 16).

Powiem wprost: przekonanie, że Ty bardziej kochasz zmarłego niż Bóg, to pycha. Mniemanie, że Tobie bardziej zależy na jego zbawieniu niż Bogu, jest bluźnierstwem. Dlatego z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jeśli znajdzie się w człowieku, który umarł, okruszek dobra, to Bóg go dostrzeże i rozmnoży. Jeśli w zmarłym jest iskierka światła, to Bóg jej nie zgasi, ale rozdmucha w światło nieprzemijające. Bóg tak bardzo pragnie zbawienia człowieka, tak bardzo chce obdarować go szczęściem wiecznym, że nie pyta o bilans plusów i minusów, dobrych uczynków i grzechów, ale chwyta się wszystkiego, co swojego może w człowieku odnaleźć. Tak było na przykład z łotrem umierającym obok Jezusa na krzyżu, który tyle miał na sumieniu, że uznał, iż sprawiedliwą cierpi karę. Jezus przyjął jego prośbę i obiecał mu przyjęcie do Królestwa. Zapewniam Cię, że los kochanej osoby, która odeszła z tego świata, jest w dobrych rękach.

Płakać z płaczącymi

Wiele lat temu podróżowałem po Ukrainie. Były to pierwsze lata pierestrojki. W jednej z wiosek odszedł właśnie z tego świata stary, bardzo kochany przez ludzi człowiek. Jego ciało, złożone w trumnie, spoczywało w domu, w którym żył i umarł. Najbliższa rodzina zgromadziła się przy marach, a ludzie z wioski i najbliższej okolicy przychodzili wyrazić współczucie. W tych odwiedzinach, oprócz łez i płaczu, był czas na rozmowę, milczenie i modlitwę. Wspominano życie zmarłego, jego szlachetne i zwyczajne czyny, przywoływano ulubione powiedzonka, a nawet opowiadano anegdoty, których był bohaterem. Wspólnie śpiewano. Odwiedziny trwały do dnia pogrzebu, kiedy wyniesiono trumnę z domu i odprowadzono na cmentarz.

Dla mnie, człowieka z miasta, gdzie śmierć przeżywa się w czterech ścianach własnego mieszkania, wielkim odkryciem było to, że najbliższa rodzina zmarłego nie została w tych trudnych chwilach sama, że otaczali ją krewni i przyjaciele, sąsiedzi i znajomi. Ta wspólnota pomagała zmierzyć się z dramatem straty bliskiego. Tam nikt niczego nie tłumaczył, nikt nie pocieszał w tani sposób. Była w tej wspólnocie zgromadzonej wokół trumny praktyczna realizacja nakazu „jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2).

Nie wiem, czy zgromadzeni tam by się ze mną zgodzili, ale ja dostrzegałem wśród nich miłość wzajemną, bo mieszkańcy wsi tworzyli wspólnotę obecności, współczucia i modlitwy, która jest lekarstwem na ból duszy. W ich odwiecznym zwyczaju zaklęta była mądrość, niepozwalająca zostawić samego człowieka unieszczęśliwionego śmiercią, niedopuszczająca, by zamknął się w więzieniu bólu i ciszy, która „pełna jest nieobecności ryczącej jak morze”. We wspólnym czuwaniu była też świadomość, że w takich chwilach trudno się zdobyć na modlitwę. Gdy odchodzi człowiek, który był całym światem, ziemia rozpada się na kawałki, a niebo jest puste. W człowieku prędzej można wtedy znaleźć obojętność lub bunt niż pobożne uczucia.

Skąd ma nadejść pomoc?

Czy wiara może być wsparciem w momencie śmierci kogoś kochanego? Owszem, ale jest to pocieszenie, które nie przychodzi automatycznie, bo nie wynika z intelektualnego wczytywania się w traktaty teologiczne ani nawet z przywoływania katechizmowych prawd o zmartwychwstaniu umarłych w dniu ostatecznym. Pokój, który człowiek może odnaleźć w Chrystusie, wypływa z doświadczenia tego, co wymyka się naszym zmysłom i czego nie obejmie ziemski rozum. Wspólnota modlitwy nie gwarantuje ulgi, ale stwarza przestrzeń, w której można spotkać Boży pokój. Wiara nie przynosi natychmiastowego ukojenia, ale otwiera na łaskę Obecności i nadzieję zmartwychwstania, które przekraczają rozpacz śmierci.

Osierocony przez zmarłego, zostaniesz uleczony z szaleństwa żalu nie przez ludzi, którzy najczęściej stają bezradni na progu nieszczęścia, ale poprzez nadejście Lekarza nie z tego świata. Jednak Łaska buduje na naturze; i jak potrzebujesz czasu, by oswoić się z nieobecnością kochanego człowieka, tak łaska wiary może stopniowo przywrócić Ci nadzieję.

O. Paweł Kozacki (ur. 1965) jest przeorem krakowskiego konwentu dominikanów, stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”.
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...