Dzieło Beauvois stanowi fabularyzowaną próbę rekonstrukcji wydarzeń poprzedzających uprowadzenie i zamordowanie kilku francuskich trapistów z klasztoru założonego w górach Atlas w algierskim Tibhirine
Kobieta
Pogoń za artyzmem kadrów? Jestem zaskoczona, sama raczej nazwałabym to dbałością o oddanie naturalnej prostoty fotografowanego życia, bez silenia się na artyzm. Klasztor i obejście mnichów są raczej skromne. W klasztornej jadalni stoły przykryte są zwykłą ceratą, cele trapistów maleńkie, wręcz ubogie i raczej nieładne. Ogród jeszcze nie zakwitł, pole nie obrodziło. Kamienny kościółek jest bardzo ładny, mnisi zgromadzeni na modlitwie w białych habitach rzeczywiście wyglądają malowniczo, zwłaszcza kiedy przez okna wpadają mocne promienie słońca. Ich śpiewy są piękne, ale w tym wszystkim jest prostota. I twórcom udało się to w naturalny sposób sfotografować.
A co do motywacji bohaterów, to jeśli rozpatrywać je w perspektywie społecznej, politycznej czy nawet religijnej, rzeczywiście mogą wydawać się niejasne. Przywołany przez Ciebie Christophe zanotował w swoim dzienniku pod datą 12 czerwca 1995 r.: „Twoje słowo jest lampą dla moich kroków. Wczoraj przed zaśnięciem: «Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą». Wyraźnie wskazujesz mi kierunek, decydującą orientację, która mobilizuje mnie w słabości – tak, wzywasz mnie do wytrwania aż do końca tutaj, w Tibhirine”.
Zrozumieć szaleńczą – po ludzku rzecz biorąc – decyzję mnichów o pozostaniu w Algierii nie jest łatwo. Film Beauvois przekonuje mnie jednak, że została podjęta przez każdego z nich w zgodzie z samym sobą. Z tych kilku wspólnych rozmów, którym towarzyszymy, można wnioskować, że w tym granicznym momencie swojego życia każdy z mnichów w bardzo konkretny sposób musiał sam sobie odpowiedzieć na pytanie, co znaczy być mnichem.
Ksiądz
Czy chcesz powiedzieć, że być mnichem znaczy zgodzić się na niemal pewną śmierć? Być gotowym na męczeństwo?
Kobieta
Nigdy nie ośmieliłabym się wyrokować czegoś podobnego! W ogóle trudno wyobrazić mi sobie, że można być gotowym na męczeństwo. Tę gotowość mieli pierwsi chrześcijanie, niektórzy z nich z radością szli na pożarcie lwom – to niewyobrażalne.
Pamiętasz, Andrzeju, scenę, w której przeor znajduje Christophe’a w ogródku i ten wyrzuca z siebie, że wariactwem wydaje mu się zgoda na niechybną śmierć? Przeor zauważa, że wariactwem jest już sama decyzja zostania mnichem. I – mówiąc szczerze – trudno nie przyznać mu racji. Pomimo podziwu, wręcz zachwytu, jaki żywię dla tak radykalnej formy życia, czasami wydaje mi się ono szaleństwem. Oznacza przecież krańcową abdykację siebie w sobie, a to jedna z najtrudniejszych rzeczy pod słońcem. To szaleństwo wytłumaczyć można tylko innym szaleństwem – miłością, rzeczywistością bardzo delikatną i trudną do nazwania. Język często nas zawodzi, kiedy zaczynamy o niej mówić. Być może dlatego Thomas Merton opisał całą rzecz, uciekając się do symbolu: „Mnich to ktoś, kto szuka Boga, bo Bóg już go odnalazł”.
Przymierzyłabym słowa Mertona do bohaterów filmu Beauvois. Nic nie każe mi wątpić, że nazwać ich można ludźmi już odnalezionymi przez Boga. I ludźmi próbującymi ze wszystkich sił Boga odnaleźć, bo w tę relację, jak w każdą relację miłości, wpisana jest wzajemność. W wierszu Miłość Ewa Lipska tak ją nazywa: „Miłość jest jasnowidzeniem [...] Jest z narodu wybranego / i posługuje się językiem / wysokiego napięcia. [...] W lawinie chórów / odkrywa echo / euforii i śmierci. / A kiedy cię dopadnie / staraj się być w domu. / Albo coś w tym rodzaju. / Byleby się spotkać”.
Nie mogę pozbyć się myśli, że bohaterowie Ludzi Boga – mnisi z algierskiego klasztoru przytulonego do gór Atlas – „dopadnięci” przez Miłość, zrozumieli, że muszą być „w domu”, żeby ją spotkać. W domu, czyli w ich przypadku – w Tibhirine.
Ksiądz
Zgadzam się z tobą, Kasiu, ale pozwól, że na koniec zejdę na ziemię i powiem kilka słów o samym filmie, którego w żadnym wypadku nie można uważać za zapis dokumentalny. Nie doszukujmy się w nim na siłę faktów, to przede wszystkim artystyczna wizja reżysera.
Tragedia z 1996 r. posłużyła Beauvois jako pretekst do stworzenia bardzo osobistego i intymnego dzieła metafizycznego, które w finale nabiera cech eschatologicznych. Powstał niezwykle delikatny i poetycki film o ludziach, którzy postawili na szali swoje życie w imię wyższych prawd i wartości – i dlatego możemy nazywać ich męczennikami. Ktoś być może uzna, że po śmierci odnaleźli jedynie „puste oczodoły śmierci”, a ktoś inny, że znaleźli lepszy świat u Boga, wszystko zależy od rozumienia życia i zbawienia. Film ten – jestem o tym przekonany – poruszy zarówno wierzących, jak i niewierzących. Bo przecież jedni i drudzy pragną spotykać ludzi – jak to, Kasiu, określiłaś – „dopadniętych” przez Miłość.
Katarzyna Jabłońska, ks. Andrzej Luter
Ludzie Boga („Des Hommes et des dieux”) – scen.: Xavier Beauvois, Etienne Comar, reż.: Xavier Beauvois, zdj.: Caroline Champetier, muz.: Eric Bonnard, Damien Bouvier, wystepują: Lambert Wilson (Christian), Michael Lonsdale (Luc), Olivier Rabourdin (Christophe), Philippe Laudenbach (Célestin), Jacques Herlin (Amédée), Loic Pichon (Jean-Pierre), Xavier Maly (Michel), Jean-Marie Frin (Paul) i inni, Francja 2010, 120 min, dystrybucja: Gutek Film.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.