Jeśli ktoś nie umie przyjmować uczuć negatywnych, to będzie miał kłopot z uczuciami pozytywnymi albo przeżyje je powierzchownie i nigdy nie doświadczy radości czy zadowolenia z siebie
Skąd w Kościele taka powściągliwość w mówieniu o uczuciach oraz kładzenie nacisku na intelekt i rozumowe przeżywanie wiary?
Chyba stąd, że w ten sposób łatwiej nam zrozumieć siebie. Uczucia są trudniejsze, wymykają się spod kontroli rozumu. Nie jest łatwo pojąć, dlaczego w danej chwili pojawia się takie, a nie inne uczucie, i jakie ono ma znaczenie dla mnie, jaki jest jego sens i przesłanie.
Myślę też, że ta nieufność wynika z tego, że przez długi czas w Kościele bardziej kładziono nacisk na to, o czym się myśli, niż na to, co się czuje. Stąd mamy obecnie lękowe podejście do uczuć i traktujemy je jako coś gorszego, a nasza duchowość stała się bardzo intelektualna. I w takim ujęciu świat uczuć jawi nam się jako nieznany i niekontrolowany, zagrażający naszej wolności.
Nie lubimy rozmawiać o uczuciach, wstydzimy się ich. Dlaczego?
Może z lęku przed zranieniem. Mówiąc, co czujemy, odkrywamy swój intymny świat, który można zranić. Ktoś powie o swojej tęsknocie i zostanie wyśmiany. To będzie go bolało.
Jak w takim razie postępować z uczuciami? Jak oswajać lęk przed nimi?
Jest to pewien proces, na początku którego trzeba przyjąć, że każde uczucie, które się w nas pojawia, jest czymś wartościowym i cennym. Inaczej mówiąc, że nie ma bezsensownych uczuć i żadne nie pojawia się bez powodu, że ma swój sens i chce się przyczynić do mojego rozwoju. Jeżeli z góry zakładam i klasyfikuję jedne uczucia jako dobre, inne jako złe, potrzebne, niepotrzebne, a nie daj Boże, moralne czy niemoralne, to proces przyjęcia uczuć jest mocno zakłócony.
A co z tymi, którzy tego sensu nie widzą i w chwili bólu, gniewu albo złości mówią, że nie chcą takiego uczucia?
Cóż… będzie im trudno zrobić krok w swoim rozwoju wewnętrznym. W wypadku odrzucania uczuć należałoby się zatrzymać i zapytać konkretnego człowieka, co się stało w jego życiu, że nie chce przyjąć z zaufaniem jakiegoś uczucia? Co go do tego skłania w sensie intelektualnym?
Zwykle w takiej sytuacji najpierw trzeba oczyścić sferę poznawczą. Każde uczucie ma jakąś otoczkę intelektualną. Na przykład gniew kojarzy nam się z krzywdą, zranieniem czy poniżeniem. Dlaczego? Bo nie nauczono nas, że gniew można zamienić w coś dobrego.
Takie przyglądanie się uczuciom, po to żeby przyjąć je i potraktować inaczej niż do tej pory, jest długim procesem i wymaga czasu. I póki sam siebie nie przekonam, że chcę z tym stanem pobyć, posadzić moje uczucie na fotelu naprzeciw mnie i dokładnie im się przyjrzeć, to nic w moim życiu się nie wydarzy. Tylko to, czemu zaufamy, może się rozwijać. Uczucia pojawiają się po to, żeby lepiej kochać i być dojrzalszym człowiekiem. Rozum to źle interpretuje. Jestem zły, więc muszę komuś wygarnąć albo kogoś poniżyć. A przecież są dziesiątki możliwości, które mówią, że możemy coś innego zrobić z tym uczuciem.
Nawet kiedy tego stanu nie rozumiem?
Oczywiście! Kto nie potrafi wytrzymać dwóch godzin w niezrozumieniu, nie wytrzyma pięciu minut w zrozumieniu. Wytrzymanie rozumienia jest o wiele trudniejsze niż wytrzymanie niezrozumienia. Jeśli zrozumiemy uczucia wstydu, lęku czy gniewu, to konsekwentnie zadamy sobie pytanie, jak dalej z tym postępować. I to dopiero zaczyna być trudne!
Może trudności w podejściu do uczuć biorą się z tego, że od dzieciństwa jesteśmy kastrowani w sferze uczuciowej? Mówimy dzieciom – „nie płacz”, „nie krzycz” „nie złość się” i szybko odcinamy je od emocji.
Za uczuciami stoi cała nasza historia i wychowanie. Weźmy taki przykład. Przychodzi chłopczyk z przedszkola i mówi, że zakochał się w koleżance, a rodzice zaczynają się śmiać. Chłopiec tłumi łzy i udaje, że nic się nie stało, a jednocześnie odbiera komunikat, że źle zrobił. To może rodzić blokady i trudności w życiu uczuciowym na wiele lat. Gdy taki chłopiec, już jako młodzieniec, zakocha się na poważnie, może nie wiedzieć, co z tym uczuciem zrobić. Bo przecież coś mówi mu wciąż, że to jest coś niewłaściwego. Albo weźmy uczucie lęku. Chłopiec mówi do ojca, że boi się iść do piwnicy, bo tam jest ciemno. A tato mu odpowiada, że prawdziwi mężczyźni się nie boją. A poza tym w piwnicy nie ma się czego bać. Jeśli się chłopak boi, to się boi. Dlaczego nie może pójść do piwnicy z doświadczeniem lęku i obawy?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.