Sześćset sekund? Tylko po co?

Przewodnik Katolicki 13/2011 Przewodnik Katolicki 13/2011

Nadmierna teatralizacja, wyszukany kwiecisty język, strzeliste figury słowne w rodzaju „li tylko”, może i dobre są w literaturze, ale na ambonie to jedynie niepotrzebne dodatki. Do wiernych trzeba mówić zwykłym, prostym językiem, takim, jakiego ludzie używają w codziennych rozmowach.

 

Każdy, kto choć raz zetknął się z „burzykami”, rozpoznaje je od razu i bez pudła. To krótkie, najwyżej pięciominutowe kazania w jedynej w swoim rodzaju oprawie i treści. Ich autorem jest ks. Eugeniusz Burzyk, duszpasterz środowisk twórczych diecezji bielsko-żywieckiej, a także autor poczytnych książek m.in. Po pierwsze nie nudzić, Kazania bez gadania, Kazanie espresso, Adwentowa reanimacja, Katechizm w pigułce, Różaniec łatwy do przełknięcia czy Wielkopostna kroplówka. Porcję najświeższych „burzyków” znaleźć można zawsze na stronie internetowej www.burzyk.bielsko.pl.

 

Przyznaje się Ksiądz do autorstwa 11. przykazania?

– (Śmiech). No tak, „Nie zanudzaj bliźniego swego”. Ale mówiąc zupełnie poważnie, jest to wyłącznie chwytliwy tytuł jednej z moich książek. Choć oczywiście kryje się za nim bardzo ważna i bardzo aktualna myśl, stanowiąca także moje kaznodziejskie motto.

„Nie mogłem, i do dziś nie mogę, ścierpieć tej specyficznej, kwiecistej nowomowy kościelnej, którą posługują się liczni księża. (…) Zestawu słów wytrychów, wygłaszanych z ambony z charakterystyczną kapłańską manierą” – tak mówił rok temu w wywiadzie dla „Przewodnika” poszukujący celebryta Marcin Prokop…

– Nadmierna teatralizacja, wyszukany kwiecisty język, strzeliste figury słowne w rodzaju „li tylko”, może i dobre są w literaturze, ale na ambonie to jedynie niepotrzebne dodatki. Do wiernych trzeba mówić zwykłym, prostym językiem, takim, jakiego ludzie używają w codziennych rozmowach.

W książkach pozwalam sobie niekiedy na umieszczanie nieco trudniejszych kazań. Zawsze przecież można przeczytać je ponownie. Ale na ambonie mogę powiedzieć kazanie tylko jeden raz i muszę w tym momencie trafić zarówno do profesora uniwersytetu, jak i do prostego człowieka, bez żadnego wykształcenia.

Nie na darmo kolejna złota kaznodziejska zasada głosi: „Wstrząsaj treścią, a nie formą”.

– Kazanie, modlitwy, śpiewy – wszystko to powinno sprzyjać wyjątkowemu sacrum Mszy św. Natomiast jeśli na ambonie jest za dużo gestów, wtedy ludzie przestają na nie zwracać uwagę i zaczynają się rozpraszać. Owszem, zdarza mi się czasem gestykulować, ale robię to oszczędnie i tylko wtedy, gdy rzeczywiście ma to jakiś sens. Staram się przy tym zawsze mówić kazania w sposób zwarty, jasny i komunikatywny. Ale jednocześnie zwracam także uwagę na to, co dzieje się wśród „audytorium”. I jeśli w czasie kazania ktoś przechadza się głośno po kościele albo dzwoni czyjaś komórka, przerywam i czekam, aż wszystko się uspokoi. To buduje właściwą atmosferę skupienia oraz pokazuje, że jestem z wiernymi w stałym kontakcie i zależy mi na ich uważnym odbiorze.

Kwintesencją kaznodziejskiego stylu Księdza jest tytuł jego książki: Kazanie espresso. Krótkie, mocne, stawia na nogi.  Po czymś takim powinienem właściwie powiedzieć: „Nie mam więcej pytań” i zakończyć naszą rozmowę.

– Tak, to chyba najlepszy tytuł ze wszystkich moich książek. Espresso jest mocną kawą, a właściwie esencją kawy. Ta esencja wypita w miarę szybko nie tylko stawia na nogi, ale  działa potem w człowieku przez dłuższy czas. I dokładnie o to samo chodzi mi w kazaniu. Reakcja wiernych po jego zakończeniu powinna być mniej więcej taka: ojej, dlaczego już skończył, przecież mówił tak ciekawie, tak pobudzająco, a tu nagle amen.

Człowiek powinien wyjść z kościoła z poczuciem niedosytu. A potem jeszcze długo pamiętać, dyskutować i rozważać słowa usłyszane na ambonie.

Ale czy naprawdę dłuższe kazanie musi zawsze prowadzić do nadmiernego obżarstwa i w konsekwencji do nieuniknionego przesytu?

– Wszystko zależy oczywiście od sposobu, w jaki się je przygotuje. Kiedyś, w czasie Wielkiego Postu wygłosiłem długie, 25-minutowe, kazanie. A potem przyszli do mnie ludzie i powiedzieli: „szkoda, że tak krótko”. To był największy komplement, jaki usłyszałem w ciągu całej mojej kaznodziejskiej „kariery”.

W jaki sposób udało się wtedy księdzu „nie zanudzić bliźnich swoich”?

– Zrobiliśmy w parafii krzyż – taki sam, na jakim umarł Jezus Chrystus – zwykły, prosty, z sękami. Wyważyliśmy go odpowiednio, wyliczyliśmy, jaką powinien mieć wysokość. A potem ze wskaźnikiem dokładnie tłumaczyłem wiernym wszystkie szczegóły: ile ważył krzyż, jaka była odległość z pretorium na Golgotę, w jaki sposób Pan Jezus niósł krzyż, jak się pocił, jak krwawił, jak umierał.

W kościele panowała cisza jak makiem zasiał. A 25 minut minęło jak ręką odjął.

To bardzo piękny wyjątek od reguły głoszącej, że kazanie musi mieć dobry wstęp i zakończenie. I najlepiej, żeby to wszystko było jak najbliżej siebie.

– Tak, dokładnie tak powinno być. Tyle że do takiego kazania trzeba się bardzo dobrze przygotować. Wbrew pozorom nie jest to wcale łatwa praca. Stworzenie tych kilku zdań nie przychodzi ot tak sobie. Śmiem twierdzić, że krótkie kazanie przygotowuje się o wiele dłużej niż mowy wielominutowe. Tutaj każde zdanie musi być dokładnie przemyślane, poustawiane i odcedzone z nadmiaru niepotrzebnych słów.

Zdarza się często, że cały dzień chodzę wokół już napisanego kazania, zastanawiam się, czy odpowiednio wybrzmi ono na ambonie albo czy nie powinienem może użyć innych przykładów, innych słów. I niekiedy dosłownie w ostatniej chwili, już po przeczytaniu Ewangelii, zmieniam jego treść.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...