Każda religia, każdy system etyczny, każda spójna koncepcja psychologiczna zakłada jakieś formy pracy nad sobą. Co w takim razie różni chrześcijaństwo od innych systemów?
Czy jednak pracujemy nad sobą po to, żeby lepiej się czuć, żeby mieć lepsze mniemanie o sobie? Jeśli tak, to daleko nam do chrześcijańskiej wizji rozwoju i pracy nad sobą.
***
Co zatem powinno być celem chrześcijanina, który pracuje nad sobą i stara się być coraz lepszy? A może należałoby raczej zapytać nie „co”, ale „kto”?
Nie pieniądze, status czy pozycja społeczna – to (mam nadzieję) oczywiste dla nas wszystkich. Nie sława i podziw otoczenia. Także nie dobre samopoczucie czy abstrakcyjnie rozumienia „doskonałość”. Naszym celem, jedynym podstawowym sensem pracy nad sobą jaką podejmujemy, jest konkretna Osoba.
To trochę tak, jak z miłością: jeśli naprawdę mi na kimś zależy to staram się panować nad swoimi wadami i stawać się coraz lepszym dla tej osoby. Nie, nie po to żeby ją „zdobyć” (czyli wmówić jej, że jestem kimś innym, niż w rzeczywistości) – ale po to, żeby ta osoba była ze mną bardziej szczęśliwa, żeby nie cierpiała z powodu moich wad, żeby moje słabości nie były przyczyną jej smutku.
Ostatecznym celem chrześcijańskiej pracy nad sobą, chrześcijańskiego „doskonalenia się”, zawsze jest sam Bóg. Bóg który jest doskonały, jest samym dobrem i miłością – a my, mając świadomość że nigdy nie będziemy tacy jak On, staramy się przynajmniej na miarę naszych ludzkich możliwości zmierzać w Jego stronę.
Pracuję nad sobą, staram się codziennie stawać lepszym człowiekiem, czynić dobro, rozwijać swoje cnoty i talenty, trzymać w ryzach słabości, walczyć z wadami – po to, aby w ten sposób odpowiedzieć na Jego miłość. Aby odpowiedzieć na ten nieskończony kredyt zaufania i tę wielką „wiarę w człowieka”, jaką On nas obdarza. Aby ostatecznie przyjść do Niego i trwać w jedności z Nim we wspólnocie zbawionych.
To oczywiście nie oznacza, że pracując nad sobą i starając się mogę „zasłużyć” na zbawienie czy na miłość Boga. Zasłużyć na zbawienie się nie da (tylko „łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”). A Jego Miłość mamy bez żadnych zasług z naszej strony – przecież On „ukochał nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami”. Więcej: gdyby nie ta uprzedzająca Miłość, żadna praca nad sobą w ogóle nie byłaby możliwa.
Jeśli pracę nad sobą postrzegamy jako pewną drogę, to choć droga ta może być trudna, męcząca, pełna wybojów czy wręcz pułapek, choć często mamy poczucie, że wiedzie stromo pod górę – to zawsze możemy być na tej drodze pewni przynajmniej jednego: celu. Cel naszej drogi jest stały, pewny, niezmienny i niewątpliwie wart tego, aby do niego podążać. I co chyba jeszcze ważniejsze – nie jest to cel abstrakcyjny, nieokreślony, opisywany w jakichś czysto teoretycznych kategoriach „doskonałości” czy „słuszności”, wynikający z dążenia do perfekcji i ideału.
Naszym celem jest Spotkanie. Naszym celem jest Miłość. Naszym celem jest konkretna Osoba, która czeka na nas u kresu tej drogi – a jednocześnie (paradoksalnie) towarzyszy nam w każdym jej momencie.
Czy uda nam się osiągnąć doskonałość? Nie – bo tylko Bóg jest doskonały. Czy uda nam się do końca zwalczyć swoje wady i słabości? Nie, bo zawsze będziemy tylko ludźmi, a więc i grzesznikami. Czu uda nam się dojść do Nieba nieskalanymi, bez grzechu? Nie, bo jak dotąd udało się się to tylko jednemu „zwyczajnemu człowiekowi”: Matce Jezusa, której serce Bóg przygotował na przyjęcie swojego Syna.
Jeśli jednak w ogóle będziemy iść tą drogą, to zapewne uda nam się dotrzeć nią tak daleko, jak On to dla nas zaplanował. Niektórzy z nas – prawdziwi Wędrowcy, tacy jak Jan Paweł II czy wielu świętych – zajdą bardzo daleko. Inni – słabsi, mniejsi – przejdą może tylko niewielki odcinek, ale to nie szkodzi: jeśli tylko będą szli, to w miejscu do którego dotrą na pewno będzie na nich czekał Ten, który jest celem drogi.
I On sam poprowadzi ich dalej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.