Z ks. dr. Tomaszem Knopem – kapelanem Hospicjum Ziemi Częstochowskiej – o śmierci i o towarzyszeniu w agonii rozmawia Katarzyna Wojnarowska
– Ale przecież my ratujemy ukochanego człowieka! Nasza miłość dyktuje to wożenie go od kliniki do kliniki...
– Takie działanie może się okazać uporczywą terapią. Takie postępowanie nie ma sensu. Trzeba to sobie w jakimś momencie uświadomić… To, co naprawdę możemy zrobić, to sprawić, by kochany człowiek nie cierpiał bólu fizycznego. By emocje mógł przeżywać nie sam, ale w otoczeniu bliskich ludzi, żeby przyszedł do niego ksiądz albo psycholog. Żeby otoczyć go miłością.
Czasem okres umierania to najlepszy czas w życiu chorego i jego bliskich… Pamiętam rodzinę, w której umierał na raka były alkoholik. Wcześniej było piekło: przemoc, dramat rozbitej rodziny, rozwód, odejście z domu. Gdy mężczyzna zachorował, skończyło się picie. Żona przyjęła go do domu z powrotem, zaopiekowała się nim, podobnie jak dwie dorosłe już córki. Trafiłem do nich rok później. Zastałem spokój, miłość, opiekę, pogodną atmosferę… Do głowy mi nie przyszło, że mają za sobą tak trudną przeszłość. Żona powiedziała do mnie wówczas, że od chwili, gdy mąż zachorował, nastał najpiękniejszy czas dla ich małżeństwa i rodziny. Są szczęśliwi. Powtarzam więc często: Jak Bóg coś zabiera, to tylko po to, by dać coś więcej. Dobrze przeżywana choroba to okazja do rozwoju duchowego…
– Ludziom trudno pogodzić się z myślą, że trzeba popaść w ciężką chorobę, by odnaleźć w sobie duchową głębię…
– Są ludzie, którzy rozwijają się duchowo całe życie, są tacy, do których nie dociera inny argument, jak tylko własne cierpienie. Czasem cierpienie nazywam najbardziej doniosłym głosem Boga. I jest to jedno z wytłumaczeń sensu cierpienia. Bywa, że człowiek jest w stanie zakwestionować własne poglądy, dokonać przemiany wewnętrznej dopiero w sytuacji zagrożenia życia.
– Czy mówić choremu okrutną prawdę o jego stanie zdrowia? Lekarze mają obowiązek przekazania diagnozy, ale często proszą o to kogoś z rodziny, sądząc, że zrobi to lepiej…
– W medycynie przez długi czas funkcjonowała koncepcja „białego kłamstwa”, że z przyczyn etycznych można pacjenta okłamać. Sądzono bowiem, że gdy dowie się prawdy o swoim zdrowiu, załamie się, podda i szybciej umrze. Wobec tego lepiej kłamać, dać mu nadzieję, że wyzdrowieje, że jego stan jest lepszy niż w rzeczywistości...
Tylko że „białe kłamstwo” nie nadaje się do rzeczywistości hospicyjnej. Do hospicjum trafia ktoś, o kim wiadomo, że będzie tylko gorzej. Dlatego pytanie nie powinno dotyczyć tego, czy powiedzieć prawdę, tylko jak ją powiedzieć.
Otóż, z prawdą jest jak z lekarstwem. Lekarstwo podaje się w określonych dawkach. Powiedzieć prawdę, ale tylko na pojawiające się pytania chorego. Nie wybiegać naprzód, nie uprzedzać. Powiedzieć prawdę w najdelikatniejszy z możliwych sposobów. Mówienie prawdy powinno rozkładać się na dni i tygodnie. Lepiej jest, gdy słowa „rak” pierwszy użyje chory.
– Dlaczego powiedzenie tej prawdy jest tak ważne?
– Bo od tej chwili chory może zacząć porządkować swoje życie, np. napisać testament, ustalić, gdzie chce być pochowany, z kim się chce zobaczyć, pogodzić, a najważniejsze – uporządkować sprawy z samym sobą i z Bogiem. Czas jest w takich sytuacjach arcyważny, nie wolno nam zabierać choremu tego czasu. I w takim klimacie niemal naturalnie pojawia się pytanie: „Może chcesz porozmawiać z księdzem?”. Nie trzeba pytać: „Czy chcesz ostatniego namaszczenia?”. To złe sformułowanie. „Czy chcesz porozmawiać z księdzem?”. Tak pytajmy. A ksiądz już sobie poradzi, rozezna, czy chory chce spowiedzi, czy chce tylko porozmawiać...
– Czy nie jest trochę tak, że umierający w cierpieniu, cała uczestnicząca w jego odchodzeniu rodzina, to taka soczewka, w której skupia się nasza wiedza o świecie, o drugim człowieku, o Bogu... Reszta świata jest nieistotna.
– Przeciwnie. Hospicjum jest szkołą wrażliwości. Uczy ważyć problemy. Mam wrażenie, że tylko z perspektywy śmierci widać, co jest najważniejsze w życiu. Bo widzi Pani, ludzi zdrowych zajmują często sprawy nieistotne, głupstwa, które czasem urastają do rangi wielkiego problemu. Dopiero w sytuacji choroby, odchodzenia odkrywamy, co tak naprawdę jest w życiu ważne. I wtedy okazuje się, że to czyjaś obecność, miłość, oddanie. Bycie obok, zatroskanie, czułość, czas, którego coraz mniej. To, co najbardziej ludzkie, co najbardziej zbliża nas do Boga. A kariera, pieniądze, stanowiska, prestiż… Mój Boże, one zajmują należne im, bardzo dalekie miejsce. Powiem to raz jeszcze: Jak Bóg coś zabiera, to tylko po to, by dać coś więcej...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.