Tochman dostał od misjonarzy niekonkretne informacje i napisał o nich rozdział książki. Ja dostałam bardzo konkretne. I wtedy przestałam zadawać pytania.
Jak czytało Ci się fragment o wyniesieniu przez pallotynów Najświętszego Sakramentu z kościoła w chwili, gdy na zewnątrz dokonywała się rzeź? Ta czynność stała się swoistym zwornikiem uwagi w rozdziale poświęconym wydarzeniom na Gikondo.
Gest wyniesienia mógł znaczyć wiele. Może był błogosławieństwem dla tych, którzy leżeli już martwi na zewnątrz? Może księża myśleli, że zaraz spłonie cały kościół? A może Najświętszy Sakrament to jedyna rzecz, której jako misjonarz – w chwili gdy na podwórku ścinane są głowa za głową – się nie boisz? Boisz się ciał, maczet, dźwięku i zapachu śmierci. Ale przecież zawsze cię uczono, że Jego bać się nie możesz, że Bóg cię ocali. I Najświętszy Sakrament jest jedyną rzeczą, której możesz się złapać. Już nawet nie dla innych. Dla siebie.
Wiara nie musi odgrywać w tym żadnej roli – chodzi o poczucie bezpieczeństwa?
Gdy człowiek się boi, tak najbardziej w swoim życiu, to wyobraża sobie coś, co jest dla niego najpiękniejsze, najbezpieczniejsze. Myślę, że misjonarze lubią się modlić. Przecież kiedyś to dzięki modliwie zdecydowali się na takie, a nie inne życie. To, że gdy modlili się w kaplicy, nie słyszeli, co dzieje się na zewnątrz, jest jak najbardziej prawdopodobne. W największym stresie mogli niczego nie słyszeć i nie widzieć, mieć przed oczami tylko obraz, który kumulował ich siły. Bo skrajne niebezpieczeństwo dezintegruje ciało człowieka. A człowiek chce – jeszcze przez chwilę przynajmniej – czuć się w jednym ciele. Ciało zrobi wszystko, aby przetrwać.
Czasami przekracza się granicę, po której człowiek już nie reaguje na nic. Tak pewnie mieli „muzułmanie” w Auschwitz. Jeśli wierzysz, to zanim do tego dojdzie, będziesz się modlił. Pójdziesz do tabernakulum i wyniesiesz Pana Boga, po to, żeby być z Nim jak najbliżej. Gdybym była misjonarzem, też pewnie leżałabym w kaplicy i się modliła. Z autopsji, z własnego przeżycia traumatycznego, mogę Ci powiedzieć, że mam inne reakcje. Ani lepsze, ani gorsze. Jednego jestem pewna – wtedy zaczynają się dziać rzeczy pozacielesne.
Wojna w ogóle polega chyba na tym, że operujesz kategoriami pozaludzkimi.
Tak – i wtedy nawet gwałt przestaje mieć znaczenie. Tak na dobrą sprawę, co z tego, że cię zgwałcili? Przecież żyjesz! Są takie osoby, które zgwałcono i nie robią z tego żadnej sprawy. Znam taką parę: dziewczyna leżała pod trupami przez siedem dni, a chłopak cztery. Potem się spotkali, dziś mają synka, którego nazwali Borys. Nie chcieli, aby nosił imię związane z Rwandą. To fantastyczna rodzina. Gdy na nią patrzysz, w ogóle nie widzisz traumy. Czy to znaczy, że nie mają swoich tajemnic? Mają, ale chcą być po stronie życia i próbują zbudować przyszłość na innej niż trauma wartości. Czy mnie to dziwi, czy nie muszę tego uszanować?
Misjonarze wynieśli tabernakulum, bo jakoś się czuli. Trzeba było ich zapytać, jak.
Tochman tego nie zrobił, bo nie chcieli z nim rozmawiać.
To są tajemnice traumy – pojemne i symboliczne, można je interpretować na różne sposoby. Dlaczego zakładać, że czai się w nich wyłącznie zło? Dlaczego nie spróbować ich zrozumieć takimi, jakimi są, nawet jeżeli przekracza to nasze pojęcie? Kłopot w tym, że Wojtek dostał od misjonarzy niekonkretne informacje i napisał o nich rozdział książki. Ja dostałam bardzo konkretne. I wtedy przestałam zadawać pytania. A już na pewno nie potrafiłabym wyczytać odpowiedzi z jakiegoś opublikowanego gdzieś tekstu, jak zrobił to Wojtek.
Mówili mi: „Pierwszego dnia próbowałem uciec – potem siedziałem zamknięty w pokoju – pamiętam, jak do nas strzelali – pamiętam, jak najstarszy ksiądz, który przeżył powstanie warszawskie, chojrakował, chciał wyjść na korytarz – mówimy mu: nie wychodź – on mówi: wiem, jak się zachować w czasie wojny – potem my: ale to nie jest taka sama wojna jak wtedy – w końcu został, położył się na podłodze”.
Myślę, że dużo było sytuacji, w których ratowali własną skórę. Mieli dylematy „wziąć kogoś na samochód czy nie? – zabiją mnie, jak wezmę, czy nie? – pewnie zabiją, nie biorę. Z takich wyborów składały się tamte dni misjonarzy”. Najświętszy Sakrament to przy nich nic. Nie wiem, dlaczego Wojtek tak się do niego przyczepił i, nie poznawszy kontekstu, zranił ludzi.
Reporter odpowie: taką rzeczywistość widziałem, a reportaż to gatunek subiektywny.
Wierzę, że są jakieś granice. Trauma jest tak bardzo autogenna... Ludzie lubią czytać takie relacje. Sami mają w sobie pełno lęków, więc zawsze miło jest poczytać o czyichś większych lękach. Ta maczeta z książki stała się w Rwandzie uwalniającym obrazem własnych lęków. Ludzie, z fascynacją patrząc na przemoc, robią wielką krzywdę tym, którzy ją przeżyli.
A pomyśl tylko, jaki potencjał jest w niemówieniu! Takie ciche piękno... Jakim osiągnięciem byłoby opisanie wstydu! Ale nie takiego rozumianego dosłownie, tylko wstydu – ostatniego uczucia, które pojawia się w sytuacji, gdy ciało nie czuje już nic – wstydu za to, że się w ogóle jest. To by dopiero było wyzwanie dla reportera.
Rozmawiał Marcin Żyła
MAŁGORZATA WOSIŃSKA jest etnologiem, psychotraumatologiem i muzykiem, współpracowniczką rwandyjskiej Commision Nationale de Lutte contre le Génocide (Narodowej Komisji Walki z Ludobójstwem). W Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu przygotowuje doktorat na temat tożsamości ocalałych z ludobójstwa w Rwandzie. Konsultowała scenariusz niezrealizowanego filmu „Ptaki śpiewają w Kigali” w reżyserii Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze.
Zdjęcie na stronie głównej: krajobraz Rwandy pochodzi z The World FactBook; Washington DC. CIA i znajduje się w domenie publicznej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.